Encyklopedia Rocka

Wszechpotęgi Metalliki dowód

Through The Never (2013 r.) Reżyseria: Nimród Antal Marketingowcy **Metalliki** mają doprawdy dobrze. Marka ma potężną moc i ogromny komercyjny potencjał, w związku z czym da się załatwić kompletnie nieosiągalne dla innych gwiazd budżety i przeforsować najdziwniejsze pomysły - teoretycznych odbiorców jest masa. Koncert na Antarktydzie? Proszę bardzo! Nie trzeba nowej płyty, by o zespole było głośno, a dzięki temu przecież i wpis do Księgi Rekordów Guinessa załatwiony. Kolejne DVD koncertowe? Eee, tam, zróbmy film! I tak zamiast następnego DVD do kolekcji mamy koncert pseudofabularyzowany. Bo przecież kto w dzisiejszych czasach wytrzyma 90 minut oglądając tylko i wyłącznie występ na scenie, nawet takiej gwiazdy jak **Metallica**. Złośliwie można tu dopisać: szczególnie jeśli eksploatowany jest doskonale znany i lubiany materiał, a najnowszy numer to //Cyanide// z 2008 r., a potem //The Memory Remains// z 1997 roku... Ale cóż 90 minut przed ekranem, na scenie gra czterech facetów, może i muzyka fajna, ale jakoś bodźców za mało. No i w efekcie widz sięga po komórkę, tablet, jakiś inny ajSzmelc, a może nałoży wypasione glassy, żeby przejrzeć facebookowe profile technicznych i publiczności... //**Through The Never**// **Metalliki** to koncert, który olśniewa wizualnie, ale i dźwiękowo. Kapitalna muzyka - hit za hitem, klasyk za klasykiem - podana jest tu we wspaniałej oprawie. Już od samego początku nie można oderwać wzroku od ostrego jak żyleta obrazu! A jaka scena, a jakie efekty! Zespół, jak na największych z największych przystało, stoi na scenie otoczony ze wszystkich stron oddaną mu w całości publicznością. Publicznością, która wie w czym rzecz i daje z siebie wszystko przy każdym z utworów. Publicznością, która kocha swoich idoli i zrobi dla nich wszystko! Występ oglądamy z perspektywy muzyków, kamera jest na scenie i towarzyszy naszym bohaterom, nie mamy tu ujęć z perspektywy widzów. Jakiż to fajny daje efekt! A cóż się na tej scenie dzieje. Ogień, błyskawice, ekrany na ziemi, lasery, wybuchy, strzelaniny, krzesła elektryczne, krzyże, wielki sprawiedliwości posąg, światła podnoszące się na dźwigach, robiące wrażenie szczególnie na ludziach ze stoczniowego miasta (ha!), przypominające monstra, kasionosowskie dźwigozaury! A pomiędzy utworami poznajemy jakiegoś chłopaka, gońca z ekipy technicznej. Przynosi paczuszkę i nie zdąży nacieszyć się koncertem i //Creeping Death//, a już leci z kolejną misją. Wcina więc pigułę i do roboty. Do ręki bierze kanister i rusza w miasto. Z futurystycznego stadionu w futurystycznym mieście rusza z misją starym, zdezelowanym vanem. I śledzimy losy biedaka między utworami. A obserwowanie jego zadania zapewnić ma, że nie odwrócimy oczu od ekranu, tylko przykuci wciąż będziemy, bo napięcie rośnie. A cóż młode pokolenia może przy ekranie przytrzymać, jak nie bijatyki z policją, wypadki samochodowe, krew, zadymy i tak dalej. Mocna, potężna muzyka **Metalliki** doskonale ilustruje surrealistyczną akcje, gdzie nagle pojawia się zamaskowany mściciel w masce gazowej, na koniu, dzierżący wielki młot. A i nasz bohater, a to się ludzką pochodnią staje, a to w Thora zamienia, który kruszy samym uderzeniem młota w ziemię budynki. Tak, cieszy się młódź, bo miga ekran raz dwa, przeskakuje kamera, bo dużo się dzieje. Bo emocje podkręcone drapieżnym strun drapaniem, agresywnymi na gitarę atakami, potężną mocą rąk Ulricha nakręcone, świetne znajdują ujście. Ale czad! Oczywiście młodzian zdobywa na koniec pożądany artefakt i zagląda do środka, a potem aż siąść z wrażenia musi. Ty widzu nie dowiesz się cóż tam się znajduje, może z drugiej części. A może jak SMS-a wyślesz na wskazany adres, to kod dostaniesz do supertajnej strony. Cóż, jeśli reżyser przyznaje, że wzorował się na twórczości Paulo Coelho... Ach, koncert, a dzieje się na koncercie, się dzieje. A to wielki dźwig się trzęsie jakby miał runąć, a to członek ekipy technicznej nagle staje w płomieniach. A to w końcu wszystko obraca się w pył, lecą reflektory, sypią się wzmacniacze. Na szczęście zespół nie traci rezonu. Hetfield upewnia się, że nic się nikomu nie stało, a chłopaki zbierają się w jednym miejscu i bez //fancy stuff//, mogą czuć się jak za dawnych czasów i jechać z //Hit the Lights//. Pomysł na takie widowisko, w sam raz do kin IMAX czy - chcąc być złośliwym - 7D narodził się już w okolicach 1997 roku. Wówczas stanęło tylko na pomyśle, nie było odpowiedniej techniki. Teraz jest technika, więc ruszono do dzieła. Rozważano różne pomysły, stanęło na "fabule". I to jeszcze samemu wszystko finansując, a widać że budżet był doprawdy wysoki, ponoć zbliżał się do 20 milionów dolarów. Cały ten cyrk ogarniał Nimron Antal, amerykański reżyser węgierskiego pochodzenia, znany z takich filmów jak //Kontrolerzy// (2003 r.) i //Predators// (2010 r.), co ważne fan grupy. Ściągnął do głównej roli Dane'a DeHaana (rocznik 1987, w tej chwili najbardziej znany jako Harry Osborn z nowej serii o Spidermanie) i do dzieła. Sam występ nakręcono w Kanadzie, w Edmonton i Vancouver, a ile było pracy nad efektami dowiemy się oglądając końcowe napisy... Oceniając sam koncert i wizualia - jest wspaniale. Z ogromnym rozmachem, z przypomnieniem elementów scenicznych z dawnych tras, ze świetnej perspektywy. To prawdziwa uczta, którą polecam. Bo wizualnie jest to niesamowite - //**Through The Never**// zrealizowany jest znakomicie. Muzycznie również - rewelacja! Pseudo fabułka może śmieszyć, ale w odbiorze w żaden sposób nie przeszkadza, nie irytuje, a to najważniejsze. Wspaniały koncert plus świetna zabawa dla chłopaków w krótkich majteczkach. Rock and roll!