Riverside, Klub B90, Gdańsk, 10.11.2015 r.
Maciej Wilmiński, 12-11-2015
Kto: Lion Shepherd, The SixxiS, **Riverside**
Gdzie: Klub B90, Gdańsk
Kiedy: 10.11.2015 r.
Setlista:
1. //Lost (Why Should I Be Frightened By a Hat?)//
2. //Feel Like Falling//
3. //Hyperactive//
4. //Conceiving You//
5. //02 Panic Room//
6. //The Depth of Self-Delusion//
7. //Saturate Me//
8. //Under the Pillow//
9. //We Got Used to Us//
10 //Discard Your Fear//
11. //Escalator Shrine//
Bisy:
12. //The Same River// Out Of Myself
13. //Found (The Unexpected Flaw of Searching)// nowa
Bardzo podoba mi się organizacja imprez przez gdański klub B90. Bramy otwierane są punktualnie, zgodnie z zapowiedzią. Przed koncertem znana jest dokładna rozpiska o której godzinie poszczególne zespoły pojawią się na scenie. I faktycznie tak się dzieje, co do minuty. Niby niewiele, a jednak nie jest to standardem. Tak trzymać!
Pod klubem byłem kilkanaście minut przed 19 i... zaskoczył mnie spory wężyk czekających na wejście. A kiedy bramy klubu zostały otwarte, kolejka liczyła z pewnością ponad 100 osób. Tak, bez wątpienia **Riverside** dwiema ostatnimi płytami mocno poszerzył grupę swoich fanów. Z drugiej strony, muzycy nie rozpieszczają rodzimych sympatyków, gdański koncert był zaledwie jednym z trzech polskich występów w ramach trasy promującej nowy album (pozostałe dwa: Kraków i Warszawa), a zarazem przedostatnim przystankiem tejże trasy.
Zaczynający jako pierwsi, **Lion Shepherd** z Warszawy, zostawili po sobie dobre wrażenia. Ich mocno orientalizująco-etniczny rock progresywny podobał się, nie tylko dzięki bardzo dobrej grze gitarzysty Mateusza Owczarka. Szczególnie intrygująco wypadły wszystkie utwory lżejsze, bardziej melancholijne. Z pewnością warto śledzić ich dalszy rozwój.
Natomiast **The SixxiS** z Atlanty zdecydowanie nie zachwycili. Trochę w ich muzyce klasycznego hard rocka, trochę rocka progresywnego, czuć też nutkę grunge'u. Ale nie potrafili przyciągnąć mojej uwagi, nie tylko ze względu na przeciętnego wokalistę.
I w końcu **Riverside**. W momencie, gdy zespół pojawił się na scenie, sala B90 dosłownie pękała w szwach. Swoją drogą, wyjątkowo spokojna to publiczność, statycznie kontemplująca muzykę zespołu. Muzycy byli wyraźnie ukontentowani frekwencją, co Mariusz Duda nieraz podkreślał, mówiąc o wzruszeniu, jednym z najpiękniejszych gdańskich widoków, jakie oglądał czy mocno patetycznie o //chwilach, dla których warto żyć//.
Grupa odwdzięczyła się fanom fenomenalnym koncertem, udowadniając swą światową klasę. Byłem pod ogromnym wrażeniem świetnego brzmienia zespołu na żywo, znakomitego wokalu Dudy, jak i ogólnie zgrania i sprawności muzycznej wszystkich członków grupy. Na set nie można było narzekać, właściwie każdy album miał swojego reprezentanta. Najliczniej oczywiście zaprezentowane zostały dwa ostatnie - pięć utworów (szkoda, że bez //#Addicted//) z **//Love, Fear and The Time Machine//**, cztery ze //**Shrine Of New Generation Slaves**//. Nie będę owijał w bawełnę - wszystkie wypadły doprawdy fenomenalnie, łącznie z tymi, które niespecjalnie przekonywały mnie na płytach (//Under the Pillow//). Płytach, które tym koncertem udowodniły dla mnie swoją bardzo wysoką wartość.
Nie powstrzymam się jednak przed wyróżnieniem najlepszego tego dnia, przebojowego //Discard Your Fear// (z refrenem odśpiewanym z publicznością) i finalnym, zagranym już na bis i zapowiedzianym jako //chyba jedyny pozytywny utwór, jaki udało nam się napisać// //Found (The Unexpected Flaw of Searching)//, któremu towarzyszyły zapalniczki i światła komórek publiczności.
Ze starszych utworów najbardziej urzekało przepiękne //Conceiving You//. A największym zaskoczeniem było chyba zagranie na bis pierwszego utworu z pierwszej płyty zespołu - //The Same River// z lekko zmienionym wstępem, jako że Duda w dość prześmiewczy sposób nawiązał do dawnych upodobań muzycznych zespołu w kontekście klawiszowych intro, jak i kilkunastominutowych, wielowątkowych kompozycji.
Zespół był w doskonałej formie, a muzycy w świetnych humorach. Nawiązując do 14-lecia zespołu, Duda wskazał na 33-letniego, nieustannie szczerze uśmiechającego się, wciąż wyglądającego na nastolatka, radosnego, długowłosego Marcina Łapaja mówiąc //wtedy wyglądaliśmy tak//. Następnie skierował wzrok na swojego rówieśnika, niezwykle poważnie i groźnie wyglądającego gitarzystę, 40-letniego Piotra Grudzińskiego z obowiązującym obecnie imidżem drwala, mówiąc teraz //wyglądamy tak//. A kiedy Łapaj przedstawił Dudę, na widowni rozległy się głosy //Mariusz Duda - prezydentem//.
Więcej koncertów w Polsce, panowie!