9 / 10
RafaĹ Biela
Trzy lata zajęło muzykom **Alter Bridge** tworzenie drugiej płyty. Długo, a trochę szkoda, bo dali o sobie zapomnieć słuchaczom. Jednak może ten czas był im potrzebny. Skład okrzepł, zespół dojrzał, a efekt ich prac, album **Blackbird**, jest najlepszym dowodem, że nie tracili czasu.
Przede wszystkim stało się to, czego od **Alter Bridge** oczekiwano – zespół niemal zupełnie zrzucił z siebie ciężar schedy po **Creed**. Chociaż co ciekawe, singiel //Rise Today// wcale tego nie zapowiada: jest nadal bardzo creedowo i do tego jeszcze mało porywająco. Na szczęście reszta płyty nie pozostawia złudzeń, że **Alter Bridge** ma już własny, rozpoznawalny styl. Jego podstawą jest potężny atak gitary Tremontiego, który już w otwierającym //Ties That Bind// tnie ostre, pokołowane riffy jak prawdziwy heavy metalowiec. Do tego bardziej agresywny, wysoki wokal Kennedy’ego, oraz oczywiście wciąż chwytliwe, ciekawe melodie. Razem tworzy to bardzo przyjemną i interesującą mieszankę. Podobnie wygląda ostre //White Knuckless//. A to nie koniec atrakcji. //Come To Life// zaczyna się pyszną, klasycznie hard rockową zagrywką, żeby potem przejść w potężny riff jakby inspirowany Zakkiem Wylde. Tego typu utworem jest też //One By One//, jednak tu występuje spokojna, delikatna zwrotka i dopiero w chóralnym refrenie powracają mocne gitary. Cała płyta jest zresztą pełna znakomitej gitarowej roboty, zarówno pod względem gitary rytmicznej, jak i partii solowych. //Buried Alive// już na wstępie atakuje długim, świetnym solem, po którym mamy agresywną, mocną zwrotkę z ciekawymi wielogłosami, zwolnienie w mostku i bardzo przebojowy refren. Jednak prawdziwym hitem powinno się stać //Before Tomorrow Comes//, które jest połączeniem tego wszystkiego, co w **Alter Bridge** najlepsze: wspaniałe melodie, porywający refren i solidny gitarowy podkład ze świetnymi zagrywkami.
Opus magnum płyty jest niewątpliwie tytułowy //Blackbird//. Podniosły, metalowy song w średnim tempie, z interesującym akustycznym wstępem i stopniowo narastającym napięciem, pokazuje cały kunszt kompozytorski zespołu. Zaś drugim ewidentnym wzlotem jest //Coming Home//, rzecz łącząca kilka różnych riffów, z ciekawymi rozwiązaniami rytmicznymi (wyraziste akcentowanie w refrenie) i jak zwykle najwyższej próby liniami melodycznymi.
Wady? Ciężko wskazać ewidentne wpadki, ale jednak końcówka płyty zostawia pewien niedosyt. Po prostu zabrakło tej iskry, która w pierwszej części albumu czyniła go tak interesującym. Może gdyby zrezygnować z mało wyrazistego //Break Me Down//, może gdyby na płycie znalazło się wydane jako brytyjski bonus rewelacyjne, ciężkie i mroczne //Damage Done//…
Album urozmaicony i różnorodny, ale utrzymany w spójnym i wyrazistym stylu zespołu. Znowu zresztą mamy rozwój i użycie nowych, ciekawych elementów, tak że Tremonti i spółka coraz bardziej oddalają się od prostych kompozycji z czasów **Creed**. Gdyby tylko skrócić płytę o dwa – trzy utwory, powstałoby znakomite dzieło. Teraz jest po prostu bardzo dobre.
Data dodania: 01-01-2012 r.