8 / 10
Maciej WilmiĹski
Do bólu przewidywalna, ale i niezwykle solidna kapela **Axela Rudiego Pella**, całkiem dla mnie nieoczekiwanie, nagrała jeden z najlepszych albumów w klimacie klasycznego hard rocka/heavy metalu, wydanych w ciągu kilku ostatnich lat. Czy to pozytywny wpływ świeżozatrudnionego, znakomitego i niezwykle doświadczonego pracownika - perkusisty Bobby'ego Rondinelli, który lekko zmienił taśmowy proces produkcyjny? Czy po prostu jakość wydawanych ostatnimi laty płyt w tzw. klasycznych gatunkach jest tak niska, że daleki przecież od pomnikowych pozycji gatunku album po prostu porywa na zasadzie "na bezrybiu i rak ryba"? Mniejsza z tym, grunt, że //**Into The Storm**//, to jedno z najbardziej udanych dzieł, jakie ukazały się pod szyldem kapeli **Axela Rudiego Pella**, od pierwszych nut porywające świeżością, radością grania i hard rockowym polotem. Brawo!
Pompatyczne, ładne intro początkowo traktujemy z przymrużeniem oka, ale kiedy wchodzi pięknie tnący riff //Tower Of Lies// wiemy, że żarty się skończyły. Nie sposób nie poddać się czarowi znakomitego refrenu, pięknie brzmiącej gitary (ach to solo!) i energii bijającej z tego rozpędzonego numeru. I od razu inaczej patrzymy na intro. A wszak, chwilę później z miejsca zaczyna się największy hicior płyty - //Long Way To Go// - ze znów znakomitym riffem i doskonałą pracą wokalisty. Po takim początku można wręcz wpaść w euforię, niemniej jednak nie cały album trzyma tak wysoki poziom. Koniecznie jednak należy wyróżnić niezwykle energiczne, galopujące, kapitalne //Changing Times//, którego wielkość zgrzyta jednak nadmiernym podobieństwem napędzanego basem wstępu do //Lovedrive// **Scorpions**.
Pell jest tu w wyjątkowej (życiowej?) formie kompozycyjnej, znakomitymi riffami sypie jak z rękawa na całej płycie (//Touching Heaven//, //Burning Chains// czy //High Above// z ciekawym wykorzystaniem pauzy). Pomysłów starczyło i na tradycyjnie rozbudowane (tym razem prawie 11-minutowe) zakończenie płyty - utwór tytułowy. To nie jest tak że mimo przeciągnięcia nie nuży, jest w nim znacznie więcej. Dobrze przemyślany, z ciekawie wplątanymi orientalizmami, czarującymi fragmentami instrumentalnymi, a przede wszystkim dobrym, chwytliwym głównym motywem, którego powroty słuchacz przyjmuje z zadowoleniem. Znakomicie spisuje się tu Johnny Gioeli, który wyraźnie staje się coraz silniejszym atutem ekipy Pella.
Żeby nie było za różowo, fortepianowa ballada //When The Truth Hurts// ze sztampowym tekstem i tym razem przerysowanym wokalem, to typowa produkcja taśmowa, przypominająca niechlubne ostatnimi czasy dokonania w dziedzinie ballad niegdysiejszych mistrzów gatunku - **Scorpions**. Równie nieudany jest fortepianowy cover klasyka **Neila Younga** //Hey Hey My My//, który tu zyskał zbyt nadęto-pompatyczną oprawę, co robi groteskowe wrażenie w połączeniu z prostym rockowym tekstowym przesłaniem oryginału.
Bardzo dobre riffy, wirtuozeria gitarowa, moc znakomitych melodii wyśpiewywanych przez klasowego wokalistę, czujna i nie rażąca schematyzmem sekcja. Czego chcieć więcej? I jakoś inaczej patrzy się na - przecież - typową okładkę.
Data dodania: 23-06-2015 r.