6 / 10
PaweĹ Tkaczyk
Wiadomość o tym, że nowy album **Iron Maiden** będzie wydawnictwem podwójnym ucieszyła pewnie większą część fanów. Ja znalazłem się w tej drugiej grupie. Gdybyśmy mieli teraz lata 80. poprzedniego stulecia, miałbym wypieki na twarzy - licząc na porządną dawkę znakomitej muzyki, z przemyślanym konceptem tekstowym. Tamte lata są dzisiaj jednak odległą historią, a większość ówczesnych gigantów muzyki dzisiaj najczęściej nie potrafi wypełnić nawet jednego krążka czymś sensownym. Stąd i spore obawy.
Jednego byłem pewien. Tego, że //**The Book Of Souls**// będzie albumem trudnym w odbiorze, a to dlatego, że każdy kolejne wydawnictwo **Iron Maiden** od czasu powrotu Bruce'a Dickinsona do składu w 1999 roku, to coraz śmielsze sięganie grupy po bardziej skomplikowane takty, patetyczne teksty i przybliżanie się do klimatów stricte "progresywnych". Powrót w 2000 roku z //**Brave New World**// był spektakularny, muzyka świetna a trasa znakomita. //**Dance Of Death**// miało w sobie szczyptę kompilacji, nie mówiąc o //**A Matter Of Life And Death**// - były to albumy po prostu dobre. Z kolei poprzednie wydawnictwo, //**The Final Frontier**//, zdaje się momentami zbyt zawiłe, zbyt przekombinowane. Okazało się wówczas, że **Iron Maiden** może "popełnić" zestaw utworów, których nie da się zapamiętać po jednym czy dwóch przesłuchaniach, że potrzeba wielu godzin na zapoznanie się z tym trudnym materiałem. Nie inaczej jest niestety z //**The Book Of Souls**//. Potrzebowałem kilkunastu przesłuchań dopiero co wydanych dwóch krążków, żeby wyrobić sobie choć cień zdania na ich temat.
//**The Book Of Souls**// zaczyna się szokująco, czyli od dźwięków syntezatora niczym z czasów //**Seventh Son Of A Seventh Son**//. Otwierające //If Eternity Should Fail// powala atmosferą, klimatem przypominającym właśnie koniec lat 80. Powoli i spokojnie toczące się za sobą heavy metalowe zwrotki i świetny refren od razu poprawiają nastrój. Dobrze prezentuje się też singlowe //Speed Of Light//, które dobrze wpisuje się w całość albumu. Gorzej jest podczas nijakich //The Great Unknown// i //When The River Runs Deep//, które mijają w zasadzie bez pozostawienia śladu w pamięci. //The Red And The Black// jednym się spodoba jako typowe, klasyczne **Iron Maiden**, a dla innych to będzie tylko pastisz dawnych dokonań grupy. Pomieszanie wstępu znanego z //Blood On The World's Hands//, typowa dla **Iron Maiden** zwrotka w kolejnej odmianie i refren z //Heaven Can Wait// mogą budzić niesmak. Utwór tytułowy wydaje się być pompatyczny na siłę a //Death & Glory// wyjęte z szuflady sesji któregoś z solowych albumów Dickinsona. Wspomnień czar na tym się nie kończy. //Shadow Of The Valley// zaczyna się jak nowa wersja //Wasted Years//, a dalej mamy drugą część //The Fallen Angel// z **Brave New World**, jednak absolutnie genialny refren rekompensuje wszystko. Dawno nie słyszałem w wykonaniu **Iron Maiden** czegoś tak chwytliwego. //Tears Of A Clown// i //The Man Of Sorrows// trzymają poziom //The Great Unknown// i //When The River Runs Deep//.
Na koniec chyba najbardziej wyczekiwany element nowego albumu, czyli ponad 18 minutowa kompozycja //Empire Of The Clouds//. Na początek - UWAGA - fortepian i smyczki. Tego Harris i spółka jeszcze nie pokazywali nigdy. W tej odsłonie jest bardziej przyjemnie, jednak jak nietrudno się domyślić patrząc na czas trwania, w //Empire Of The Clouds// upchane jest mnóstwo progresywnego grania. Słowo "upchane" pasuje tutaj doskonale, bo gdyby zostawić tylko pierwszą połowę tej kompozycji było by świetnie, a tak dostajemy męczącego, długiego molocha, który nie zaskakuje niestety niczym szczególnym i daleko mu do najdłuższego do tej pory //Rime Of The Ancient Mariner// z //**Powerslave**//.
Album jest po prostu bardzo nierówny. Grupa popada ze skrajności w skrajność, tak pod względem stylu, jak samego poziomu poszczególnych kompozycji. //**The Book Of Souls**// potrafi niestety zmęczyć. Jeśli zaczynam słuchać nowego dzieła **Dream Theater** to jestem świadomy tego, że do zrozumienia tego, co chcieli nam przekazać potrzebował będę być może kilkunastu a być może i kilkudziesięciu przesłuchań. Ale to **Iron Maiden**. Chcę kolejnego //Aces High//, //The Wicker Man// czy //Futureal//. Niestety próżno szukać takich kompozycji na tej płycie.
Co więcej, produkcja nie jest też najwyższych lotów i pozostawia wiele do życzenia. Niewykorzystany jest kompletnie potencjał trzech gitarzystów a całość brzmi zbyt gęsto. Zmiana producenta na pewno wyszła by na dobre, ponieważ Kevin Shirley wydaje się nie mieć już pomysłów na **Iron Maiden**. Nie pomaga otoczka wokół tematyki całości czy odnośnik do grafiki albumu, czyli cywilizacji Majów, której skądinąd tak naprawdę tu jak na lekarstwo.
//**The Book Of Souls**// jest na pewno inne niż wszystko, co zespół serwował nam w przeszłości. To mieszanka kompletnie nowej odsłony zespołu z echami dawnych dokonań. Mnóstwo tu skojarzeń z solowymi dokonaniami Dickinsona. Na tle tego wszystkiego fragmenty typowe dla muzyki **Iron Maiden** brzmią co najmniej dziwnie. Szkoda, że spośród ostatnich dokonań, najbardziej przypomina chaotyczne //**The Final Frontier**// i odstaje od zdecydowanie lepszych albumów nagranych przez zespół w XXI wieku.
Data dodania: 13-09-2015 r.
7 / 10
Maciej WilmiĹski
Chyba nikt nie jest zaskoczony dwupłytowym charakterem tego wydawnictwa. Od czasu //**Brave New World**// **Iron Maiden** powoli, acz konsekwentnie zmienia na swoich płytach proporcje pomiędzy prostymi i przebojowymi heavy metalowymi energetykami, a utworami rozbudowanymi, skomplikowanymi i wielowątkowymi. Te dłuższe formy są częścią charakterystyczną stylu grupy niemalże od początku istnienia, jednak z reguły stanowiły one wisienkę na albumowym torcie - dopieszczone, dopracowane w każdym calu błyszczały na większości wydawnictw, szczególnie w latach 80. Tymczasem ostatnio zdecydowanie w twórczości grupy dominują. To niekoniecznie spotyka się z zadowoleniem fanów, ale najwyraźniej trzyma zespół w artystycznym napięciu, bo słychać, że **Iron Maiden** daleko od zmęczenia materiału i znużenia wieloletnim wspólnym graniem. Wydaje się, że skrętem w stronę progresji muzycy zaspokajają swe artystyczne ambicje i uciekają z heavymetalowych schematów, dzięki czemu daleko im do monotonii.
//**The Book Of Souls**// to bez cienia wątpliwości ciekawa i udana płyta. Przynosi ona słuchaczowi dużo satysfakcji i możliwość wielokrotnego odkrywania kolejnych warstw czy intrygujących fragmentów poszczególnych kompozycji. **Iron Maiden** popisali się kreatywnością i przygotowali ponad półtorej godziny nurtującej, wciągającej muzyki.
Jest jednak całkiem sporo "ale"...
Pierwsza rzecz - produkcja. Grupa wciąż stawia na Kevina Shirleya, który uparcie zagęszcza i przybrudza brzmienie, zlewa trzy gitary w jedno, nie pozwalając wyłonić z nich odpowiedniego potencjału. W efekcie - nawet takie proste, przyjemne rockery jak //Speed Of Light// brzmią duszno. W gęstej, zlewającej się w jedno gitarowej zupie brakuje oddechu i przestrzeni tak potrzebnej takim utworom. Znikają w tle znakomite przyprawy w postaci ciekawych zagrywek, a główny składnik - refren za bardzo tonie w monolitycznym brzmieniu całości.
Okładka (skądinąd słaba, ale to ostatnio standard), graficzna oprawa krążków czy książeczki nastraja nas w kierunku cywilizacji południowoamerykańskich Indian. O tym, że jest to temat niezwykle fascynujący, nie trzeba przekonywać chyba nikogo, wystarczająco było przykładów znakomitego wykorzystania go w popkulturze z animowanym serialem "Tajemnicze złote miasta" na czele. Ale tego tematu w bezpośredni sposób dotyka tylko znikoma część utworów, nie ma tu mowy o żadnym koncepcie. Szkoda, ale większym problemem jest raczej to, że często mamy wręcz zgrzyt pomiędzy zawartością muzyczną, a tekstową utworu, czego najlepszym dowodem jest //The Red And The Black// - gdzie kompletnie się to nie gryzie. I jeszcze to banalne "ooo"... A przecież odpowiedni klimat, współgranie warstwy lirycznej z muzyczną jest kluczowym elementem, szczególnie tak rozbudowanych kompozycji. W tym przypadku cieszyć się możemy wyłącznie znakomitą, kilkuminutową instrumentalną drugą połową.
I w końcu - nieco charakterystyczna dla zespołu powtarzalność, sporo tu zapożyczeń - mniej lub bardziej rażących - z wcześniejszych dokonań grupy (ich znalezienie pozostawiam ciekawskim.)
Narzekanie mamy za sobą, skupmy się teraz na pozytywach.
Które utwory zasługują na wyróżnienie? Na pewno te spajające album. //If Eternity Should Fail// wciąga przede wszystkim znakomicie i konsekwentnie zbudowanym klimatem, współgraniem tekstu z muzyką (co, jak wspomniałem, jest niestety na tej płycie wyjątkiem) i przebojowością, wyrażoną zarówno w charakterystycznych dla grupy zwrotkach, jak i bardzo dobrym, choć może nieco za dużo powtarzanym, refrenem. Trochę zgrzyta tylko przy wejściu fragmentu instrumentalnego, który zamiast wznosić kompozycje na absolutne wyżyny, osłabia lekko jej wymowę. Ale to tylko lekki zgrzycik, utwór, kierujący myśli ku //**The Chemical Wedding**// Dickinsona, świeci najjaśniejszym blaskiem. //Empire Of The Clouds//, zaskakuje słuchacza łagodnym fortepianowym wstępem i... wiolonczelą, takich niespodzianek nie serwowali nam od czasów akustycznego //The Journeyman//. Bruce Dickinson snuje z przejęciem opowieść o gigantycznym sterowcu R101 i jego zakończonym katastrofą dziewiczym locie. Osiemnastominutowa historia potrafi wciągnąć, jednak ciężko uciec od stwierdzenia, że gitarzyści nie udźwignęli emocjonalnego ciężaru utworu, nie wznosząc się na oczekiwane wyżyny, a ledwie zbliżając się do emocji koniecznych do uwypuklenia bardzo dobrego tekstu Dickinsona. Zresztą ogólnie można mieć do maidenowego trio nieco pretensji, o ile ciekawych solówek na płycie nie brak (//Death or Glory// czy //Tears Of A Clown//), to jednak nie wyłapałem aż tylu ciekawych fragmentów, wciągających melodii, jak na przykład na //**A Matter Of Life And Death**//... A wracając do mocnych punktów, warto wskazać jeszcze numer tytułowy - ze znów - mądrze budowanym ciekawym klimatem, acz tu z kolei nieco drażnią zbyt wysunięte perkusjonalia i brakuje mocniejszego podkreślenia w refrenie.
Na wyróżnienie na pewno zasługuje Bruce Dickinson. Wokalista, który wszak walczył w ostatnim czasie z poważną chorobą, nie tylko samodzielnie podpisał się pod najciekawszymi kompozycjami, ale i swoim śpiewem podnosi powyżej średniej utwory muzycznie dosyć nijakie, jak //The Great Unkown// czy //Tears of a Clown//. Owszem, w tych szybszych numerach (przyspieszenie w //Empire Of The Clouds// czy //The Red and The Black//) słychać, że nie powinien już śpiewać zbyt forsownie i że pewną epokę mamy już zamkniętą, ale biorąc pod uwagę całość, Bruce wciąż potrafi słuchacza zachwycić.
Ambicje i oczekiwania były duże, tymczasem podsumowując całość, //**The Book Of Souls**// trzyma po prostu poziom ostatnich dokonań grupy. Dokonań przecież całkiem niezłych, nieprawdaż? Nazwanie tego wydawnictwa rozczarowującym będzie bardzo niesprawiedliwe, niemniej jednak taka jest juz ludzka natura. Patrząc na starych mistrzów zawsze liczymy, że są w stanie zafascynować nas jeszcze ten jeden raz. Znów przesunąć poprzeczkę na wyżyny i ją przeskoczyć. Nie satysfakcjonuje nas przeskoczenie wysokości, która i owszem daje złoto, ale którą jeszcze kilkanaście lat temu nasi mistrzowie przeskakiwali w ramach rozgrzewki.
Data dodania: 19-09-2015 r.