Encyklopedia Rocka

9 / 10

Maciej Wilmiński

Okładka //**Love, Fear And The Time Machine**// idealnie pasuje do zawartości muzycznej płyty. Melancholia, nostalgia, rozrzewnienie, tęsknota za młodzieńczymi latami, nadzieja, ale także spora dawka ciepła w zimnym, niepewnym otoczeniu. I - w końcu - dużo pozytywnych emocji w muzyce i przesłaniu tekstowym, których w twórczości grupy zwykle za dużo nie było. Mało tego, wszak ostatnia, rewelacyjna płyta solowego projektu Dudy, **Lunatic Soul**, wręcz tonęła w najciemniejszych otchłaniach. Zmiany? Pierwszy raz wszystkie kompozycje podpisane są wyłącznie nazwiskiem Mariusza Dudy. To najłagodniejsze, ale i zarazem chyba najbardziej melodyjne wcielenie **Riverside**. Jednocześnie - lekko uproszczone, bez aż tak mocno rozbudowanych kompozycji, jak to drzewiej bywało, z mniejszym polem dla popisów instrumentalnych. Jednakże w muzyce nie czuć żadnej rewolucji, ani wolty w stronę wspomnianego **Lunatic Soul**, choć gitara elektryczna w sporej części albumu lekko zniknęła z pierwszego planu, tworząc raczej piękne ornamenty aniżeli kolumny, na których opierają się same utwory. Ogólnie warto wsłuchać się w gitarę na tym albumie, szczególnie w tych łagodniejszych numerach. A równie mocną uwagę kładę na klawisze, ze szczególnym uwzględnieniem pięknie wkomponowanych (i kompletnie nie przywołujących na myśl zamierzchłych lat 70.) organów Hammonda. A jeśli zastanawia was zapowiadany przez Dudę zwrot w stronę lat 80., to wcale nie jest to aż tak słyszalne, najbardziej chyba tu i ówdzie przebija się szczypta przebojowych klimatów a'la **The Cure** (//#Addicted//). Jeżeli **Riverside** ma podbijać listy przebojów, to właśnie w tej chwili, zestawem znakomitych singli z tego albumu. Co może być lepszego niż piękne, rozmarzone, nastrojowe klimaty w przebojowym wydaniu, które zespół serwuje nam tutaj raz za razem? //Discard Your Fear// niesione znakomitym basowym podbiciem i kapitalnymi klasycznorockowymi zdobieniami gitarowo-hammondowymi jest zadziorne i melancholijne zarazem, a do tego ma refren, który z miejsca chwyta. Dużym atutem tego utworu, ale w zasadzie całej płyty, jest znakomity tekst, opowiadający o mierzeniu się ze strachem związanym z podjęciem trudnej, życiowej decyzji. Trochę szkoda, że Duda pisze wyłącznie po angielsku, jest to bowiem - bez dwóch zdań - jeden z naszych najlepszych tekściarzy - wnikliwie obserwujący rzeczywistość i ludzi, świetnie znający ich psychikę i potrafiący przełożyć to na ciekawe opowieści. //#Addicted// to z kolei - szybki portret naszych ekshibicjonistycznych, społecznościowych czasów. I podobnie - momentami rockowo czadowy, ale jako całość przepełniony jakimś wewnętrznym smutkiem, tęsknotą, pustką... Tak, Duda znakomicie wczuwa się w emocje bohatera, o którym śpiewa. I w końcu - łagodny, przepiękny, afirmujący piękno życia //Found// z rewelacyjnym (dziwnie znajomym, ale skąd?) refrenem, który stanowi klamrę do otwierającego całość równie dobrego //Lost// - oba nawiązują zresztą tekstowo do okładkowych klimatów. Oj, nie brak tu utworów doprawdy najwyższych możliwych lotów. A nie wypada nie wspomnieć jeszcze o //Time Travellers//, od którego refrenu również ciężko się uwolnić. Na tak znakomitym tle trochę blado wypada, całkiem udany przecież, środek albumu, gdzie dominują utwory cięższego kalibru, jednoznacznie rockmetalowe, bliższe dotychczasowym dokonaniom grupy. Być może to kwestia ich mniejszej melodyjności, wyrazistości, tego że przyciągają do nich raczej pojedyncze dźwięki, niż całość? Jakkolwiek by nie szukać jednak dziury w całym, takie //Caterpillar and the Barberd Wire// czy //Saturate Me//, to bardzo ciekawe numery. Z pewnością nie wszystkim fanom spodoba się melancholijny kierunek obrany na tej płycie - będą potrzebowali czasu, aż piękno tych dźwięków zmiękczy ich serca. //**Love, Fear And The Time Machine**// to kolejny znakomity album **Riverside**, chapeau bas!
Data dodania: 27-09-2015 r.

6 / 10

Paweł Tkaczyk

Poprzedni album //**Shrine Of New Generation Slaves**// był dla mnie zaskoczeniem. Po raz pierwszy w tak bezpośredni sposób **Riverside** nawiązywał do dokonań **Porcupine Tree** czy w ogóle do wszystkiego, z czym do czynienia miał Steve Wilson. Album ten tworzył całość tak piękną i odmienną od reszty dokonań zespołu, że ciężko było przejść koło niego obojętnie. Pojawiło się jednak pytanie - czy to jednorazowy zwrot zespołu czy jednak jest to drogowskaz nowego kierunku, jakim pójdą warszawiacy? //**Love, Fear And The Time Machine**// okazuje się potwierdzać tą drugą wersję. Próżno tu szukać mocnego grania, długich instrumentalnie kompozycji jakich nie brakowało chociażby na //**Second Life Syndrome**//. **Riveside** ewoluuje i najnowszy album jest na to dowodem, co więcej wydaje się, że dawne klimaty pewnie nieprędko wrócą. Ponadto, zespół sprawia wrażenie zdominowanego przez Mariusza Dudę, przez jego głos i specyficzną manierę śpiewu, naśladującą wspomnianego Wilsona, z którymi w parze idzie złagodzenie repertuaru. Największe perełki to przepiękne //Lost// na otwarcie i //#Addicted//. Połączenie spokoju, melancholii z pięknymi melodiami i stylu starego **Riverside** spod znaku //I Turned You Down//, //Loose Heart// czy //The Curtain Falls//. W przypadku reszty nie jest już tak różowo, choć takie kompozycje, jak //Discard Your Fear// czy //Time Travellers// z pewnością będą się podobać. Generalnie jednak, zespół za bardzo grzęźnie w niewyraźnej melancholii. Długie, progresywne kompozycje w stylu //Second Life Syndrome// odeszły w zapomnienie. Skądinąd, jest to album z największą ilością utworów w historii zespołu, co też daje do myślenia... Najbliżej dawnych dokonań grupa jest w najdłuższym, niewiele ponad ośmiominutowym //Towards The Blue Horizon//. Słychać tu echa prawdziwego neoprogresywnego grania spod znaku trzech pierwszych albumów. Ciężko mi jednoznacznie oceniać ten album. Trzymam za nich kciuki od początku, odkąd odnieśli sukces debiutanckim //**Out Of Myself**//. Kiedy kończyli trylogię //Reality Dream// byłem zaniepokojony co będzie dalej. Wydali progresywny, ale pozbawiony ognia //**Anno Domini High Definition**//. //**Shrine Of New Generation Slaves**// okazało się znakomite, ale nie sądziłem że to nowy kierunek. Kiedy teraz okazało się tak się stało, jestem rozczarowany. Liczyłem, że to był tylko przerywnik w stylu //**Damnation**// z repertuaru **Opeth**, gdzie muzycy balansujący pomiędzy dwoma stylami, postanowili wziąć na warsztat tylko jeden z nich dla złapania oddechu. Na //**Love, Fear And The Time Machine**// brakuje mi progresywności, ognia, zadziorności, pomysłowości. Brakuje mi dawnego **Riverside**. Kiedyś dostarczali mi wypieków na twarzy, dzisiaj ich muzyka wydaje się być wyłącznie ładnym tłem.
Data dodania: 04-10-2015 r.

Love, Fear And The Time Machine

Riverside

Data wydania: 2015

Wytwórnia: Mystic

Typ: Album studyjny

Producent: Riverside, Magdalena Srzednicka, Robert Srzednicki

Gatunki: