4 / 10
Maciej WilmiĹski
Wbrew tytułowi, żadnej rewolucji tu nie ma. Ciężko mówić też o czymś nowym, świeżym. Jest wręcz przeciwnie - schematy, konwenanse, sztanca. Jedyna nowość w stosunku do znacznie lepszej, poprzedniej płyty - zmniejszyła się ilość wokalistów, z siedmiu zostało trzech (Levén, Bunton i oczywiście Soto), dołączyła do nich Elize Ryd. I co? I nic. **Gus G** nie ma do przekazania nic nowego, nic ciekawego, a w ramach utartych szlaków prezentuje się po prostu słabo.
Instrumentalnie jest tym razem tylko na dzień dobry, //The Quest// to przyzwoite, choć wyraziste wymiatanie. W utworach z wokalem jest jednak jeszcze słabiej. Wyraźnym błędem było postawienie na bezbarwnego Jacoba Buntona, którego śpiew - nijaki, pozbawiony jakiegoś żaru, energii - dodatkowo pogrąża te utwory w nijakości. A jako, że te z jego udziałem dominują na początku, pierwsze wrażenie jest wyjątkowo złe. Niestety, kompozycje z Jeffem Scottem Soto czy Matsem Levén są równie nieciekawe, choć zdecydowanie lepsze wokalnie. Jakieś zaciekawienie budzi nowoczesne, lekko wzbogacone elektroniką //What Lies Below// z udziałem wspomnianej Ryd, z fajnym wstępem i niezłym refrenem, może dlatego, że stanowi powiew świeżości wśród wyświechtanego grania. Ale tak naprawdę to tylko średnio udana próba stworzenia współczesnego metalowego przeboju w modnych klimatach rockowych odmian MTV.
Po tym, co **Gus G** pokazuje na swoich solowych płytach, nie sądzę, żebyśmy na płytach z **Ozzym Osbournem** usłyszeli kiedyś jego kompozycje.
Data dodania: 13-10-2015 r.