Encyklopedia Rocka

7 / 10

Maciej Wilmiński

Scenerią kolejnego koncertowego albumu spółki Slash-Myles Kennedy-The Conspirators stał się 500-osobowy klub Roxy na hollywoodzkim Sunset Strip, szczycący się ponad 40-letnia historią i wspaniałą listą rockowych gwiazd, którzy stawali na deskach jego sceny. A zatem miejsce wymarzone dla muzyki **Slasha**, niezależnie o którym fragmencie jego bogatej kariery myślimy. Brudne, dzikie, może i lekko niedbałe, ale niezwykle precyzyjne brzmienie jego gitary z lekko bluesowymi naleciałościami, idealnie sprawdza się właśnie w niewielkich, spoconych, zadymionych klubach z odorem whisky unoszącym się w powietrzu. Inna rzecz, że takie miejsca, to też alma mater gitarzysty w cylindrze. Nie bacząc zatem na popularność przyciągającą wielokrotnie większą publiczność, **Slash** wrócił do klubu gdzie niemalże 30 lat temu grał z **Guns And Roses** i zagrał jak za swoich najlepszych lat. Chociaż spod koszulki wystaje wcale niemały brzuszek, gitarzysta spisuje się jak wygłodniały sławy młokos, który swego czasu żywił się wyłącznie papierosami i Jackiem Danielsem. Podobnie jak na //**Made In Stoke 24/7/11**// sprzed czterech lat dostajemy dwie płyty i ponad półtorej godziny muzyki. Osiem utworów słyszymy tu ponownie, dzięki czemu możemy posłuchać, jak zespół Slasha się rozwinął i dograł, tworząc świetnie rozumiejący się muzyczny monolit (zwróćcie uwagę jak fajnie chłopaki wykrzykują "chórki"). Repertuar zdominowały utwory **Guns And Roses** i dopiero co wydanego **//World On Fire//**, ale jest i coś z dwóch pozostałych solowych albumów, jak i velvetrevolverowy //Slither//. Stylistycznie ładnie się to wszystko zgrywa, tworząc spójną całość. Słychać fajną atmosferę małego klubu, luźne wykonania ze sporą dawką energii i Slashem wyciskającym z gitary wszystkie soki. Ilość zebranego tu materiału powoduje, że możemy sobie potraktować ten występ jako swoiste "best-of" kariery Slasha, z drugiej jednak strony zestaw ten może być nieco męczący. I tu jak zwykle ponarzekam sobie na wokalistę. Cóż, wysoko, jednostajnie piejący Myles Kenedy jest w takiej dawce jednak mocno meczący. Dobrze, że w mikrofon przejmuje też Todd Kerns, który po punkowemu, prostym rockowym gardłem wydziera //Doctor Alibi//, co brzmi całkiem fajnie. Gorzej już z //You're Crazy//. A wracając do głównego wokalisty Slasha - choć z klasykami **GNR** radzi sobie przyzwoicie, to jednak niektórych utworów z dorobku gunsów słucha się w jego wykonaniu po prostu źle (//You Could Be Mine// - szczególnie szybka, wykrzyczana końcówka), bynajmniej nie z powodu złego wykonania instrumentalnego. I co z tego, że punkt kulminacyjny - osiemnastominutowe //Rocket Queen// - zagrane jest doprawdy z należytym brudem, luzem, syfem pomiędzy strunami, skoro facet za mikrofonem po prostu nie może się w tym odnaleźć. Czyli co? Na pewno fani **Slasha** i Kennedy'ego mogą sobie ocenę podwyższyć. Pozostali z pewnością z przyjemnością wysłuchają wybranych kawałków, ale zmęczą się całością.
Data dodania: 08-01-2016 r.

Live at the Roxy 25.9.14

Slash

Data wydania: 2015

Wytwórnia: Eagle Rock Entertainment

Typ: Album koncertowy

Producent: brak danych

Gatunki: