Encyklopedia Rocka

7 / 10

Maciej Wilmiński

Osiem lat bez nowej płyty studyjnej! **Metallica** w XXI wieku nie rozpieszcza swoich wielbicieli. W rezultacie siła marki najpopularniejszego metalowego zespołu stopniowo, coraz wyraźniej spada i coraz mniejsze jest jego znaczenie, szczególnie poza naturalnym środowiskiem bytowania. Ba, na świecie, i to w całkiem słusznym wieku chodzi już sporo osób, którzy mogą nie mieć pojęcia co się za tą nazwą kryje. Kiedy bowiem Panowie wylansowali ostatni własny hit, który mógł śmiało stawać w szranki z muzyczną papką? //The Memory Remains// sprzed dwudziestu lat? Nie oszukujmy się - to "hit" wylansowany głównie dzięki ówczesnej mocy nazwy... Owszem, po drodze było bardzo udane //**Death Magnetic**//, ale to album hermetyczny, przyrządzony specjalnie dla najtwardszej bazy fanów, którzy w dodatku pyszny prezent - nie wiedzieć czemu - w znacznej części odrzucili. Ich opamiętanie przyjdzie po latach, bo lepszej thrashowej płyty długo nie usłyszymy. Średnia kondycja **Metalliki**, nawet dla rockmetalowych hejterów nie znoszących zespołu, jako synonimu nieszczerych, zatrutych komercją pozerów, nie powinna być dobrą wiadomością. Chcąc, nie chcąc, **Metallica** jest metalowi bardzo potrzebna. Metalowi, który coraz mocniej, coraz większymi krokami traci na znaczeniu i schodzi ze stadionów do małych salek, wraz z papą Rockiem, wędrując ku miejscu, które od dawna zajął dziadzia Blues. Dlatego dużo osób z wielką nadzieją, przepełnioną jednak irytacją i zwątpieniem, patrzyło ku Hetfieldowi, Ulrichowi i spółce. No i co? //**Hardwired... To Self Destruct**//, kontynuując fatalną oprawę graficzną poprzednich wydawnictw, przynosi przyjemną, solidną porcję **Metalliki** środka, głównie z okresu //**Load**// i //**Czarnego Albumu**//, poziomem nawiązując - niestety - do tej pierwszej. O hitach dla mas zapomnijmy. Zresztą, tym razem ballady w zestawie nawet nie ma. I chyba dobrze. Jest za to 12 utworów i aż dwie płyty, choć łączny czas ich trwania jest krótszy niż wspomniany już jednopłytowy //**Load**//. Jest też znakomicie śpiewający Hetfield, który brzmi młodo i śpiewa z pasją. I jest w grze zespołu więcej luzu, nie czuć tej nerwowości, spięcia, pokazania się za wszelkę cenę, jak na ostatnim albumie. Jest jedna uczta. Thrashowa. //Moth Into Flame// cudownie przypomina najlepsze czasy zespołu. Porywający od samego początku, przebojowy, lekko zaśpiewany, z udaną solówką, co niestety na tym albumie jest wyjątkiem. Po solówkowej uczcie, jaką Hammet zaprezentował ostatnio, tym razem na próżno szukać na płycie chwytających za serce iskr, skrzących się z gitary. Dominuje solidne kwaczące rzemiosło. Równie dobry jest numer tytułowy - szybki, wściekły, bezkompromisowy i najkrótszy na płycie - trzyminutowy. No i //Atlas, Rise// - nieco wolniejszy od pozostałych, ale również przygotowany według najlepszych receptur. Może nie jest to utwór, który wejdzie do klasyki, ale słucha się go bardzo, bardzo przyjemnie. I jakoś tak wychodzi, że to co według mnie najlepsze, pokrywa się z wyborem wytwórni(?) na pierwsze utwory, które zaprezentowano światu. Ostrzej panowie grają tu jeszcze na sam koniec, ale //Spit Out the Bone// ma dobre tylko momenty. W pozostałej, dominującej części płyty Panowie stawiają raczej na ciężar i średnie tempa. Utwory te rozciągnięte są do co najmniej sześciu minut (najkrótszy 5:45, najdłuższy 8:15), mimo że wyraźnie brakuje materiału na tak długie wypowiedzi. I po prostu nudzimy się, wychwytując ciekawe momenty, takie jak świetna, melodyjna instrumentalna końcówka z //Halo On Fire//. A i owszem, nie brakuje tu takich perełek, ale jednak rozmywają się one w rozlazłych, przekombinowanych numerach. Kierunek poszukiwań wspominałem i - nie oszukujmy się - na taki //**Czarny Album**// mogłoby wejść może ze 2 utwory (stawiam na //Now That We're Dead// i //Confusion//), a i tam plątały by się w gronie tych słabszych.Źle się dzieje, szczególnie na drugim krążku, którego może i słucha się nieźle, szczególnie na początku, ale którego naprawdę mogłoby nie być i wielkiej straty by nie było. Tym albumem **Metallica** odpuszcza. Rewolucji już nie będzie. Nie przybędzie rzeszy nowych fanów. Nie będzie już gwiazdą mainstreamu. Wciąż siłą klasyków zapełniać będzie stadiony, ale w setliście niewiele będzie utworów nagranych po 2000 roku. Pozostanie wielką gwiazdą rocka. A album ten jest idealnym świadectwem obecnej kondycji tej muzyki.
Data dodania: 10-01-2017 r.

Hardwired... To Self-Destruct

Metallica

Data wydania: 2016

Wytwórnia: Blackened Recordings

Typ: Album studyjny

Producent: Greg Fidelman, James Hetfield, Lars Ulrich

Gatunki: