8 / 10
Maciej WilmiĹski
25 lat trzeba było czekać na nową wypowiedź artystyczną **Rogera Watersa**. Świat zmienił się przez ten czas niewyobrażalnie, pod każdym względem. Ba, doszło nawet do jednorazowego występu oryginalnego składu **Pink Floyd** w ramach Live 8! Nie zmienił się jednak sam Waters, który - tym razem bez pomocy żadnego wirtuoza gitary czy znakomitych gości - usiadł z basem, gitarą akustyczną i wycedził masę jadowitych uwag do otaczającej go rzeczywistości.
//**Is This The Life We Really Want?**// brzmi po prostu jak typowy Waters, z każdej ze swojej płyt, a najmocniej z trzech ostatnich nagranych jeszcze z wspomnianymi **Floydami** - //**Animals**//, //**The Wall**// i //**The Final Cut**//. Z naciskiem na tą ostatnią.
To znów rzecz bardziej publicystyczna, z tekstem postawionym na pierwszym miejscu. Nie znaczy to, że nie ma tu czego słuchać, ale powiedzmy sobie jasno - muzycznie nie ma tu mowy o żadnych zaskoczeniach, żadnym powiewie świeżości. Ba, ma się wręcz wrażenie, że dla Watersa czas stanął w miejscu lub, że słuchamy płyty z niewykorzystanymi utworami sprzed lat. Jednocześnie jest to chyba najprostszy, najbardziej przystępny w odbiorze solowy album **Watersa**.
Dominują akustyczna gitara i delikatne klawisze, głównie pianino, choć syntetyzatorowe klawisze momentami wychodzą na pierwszy plan. No i smakowite smyczki, najczęściej w ponurych, molowych nastrojach. Do tego oczywiście masa wszelkiego rodzaju efektów dźwiękowych, cytatów, wypowiedzi. Gdzieś z rzadka przebija się ciekawy, tłusty bas, nadający porządny groove. Gitara elektryczna praktycznie ogranicza się do rzadkich, pojedynczych akordów.
Niewątpliwie naszemu bohaterowi urosło przez lata ego, któż bowiem odważyłby się wyśpiewać:
//If I had been God
I believe I could have done a better job//
Fakt, złagodzone niby ironicznym śmiechem... Ale w sumie, czyż nie za to fani kochają Watersa?
Szczególnie, że wspomniany cytat pochodzi z najlepszego, najciekawszego utworu na płycie, intrygując, narastającego //Deja Vu//. Gdzie Waters ładnie recytuje, początkowo na tle prostej gitarowej przygrywki, potem z delikatnym akompaniamentem pianina, aż w końcu pojawiają się urokliwie, uszlachetniające całość smyczki. I robi się doprawdy ładnie, na przekór gorzkiemu tekstowi. Waters w pewnym momencie wchodzi nawet na swoje charakterystyczne, ekhm, odpowiednio udramatyzowane "górki", a na końcu wspomaga się ładnym kobiecym wokalem w tle.
Potem jest już jednak mroczniej, charakterystycznie depresyjnie. //The Last Refugee//, //Picture That//, //Broken Bones//, //Is This The Life We Really Want?//, //Bird In A Gale//, //The Most Beautiful Girl// to utwory przepełnione jakąś beznadzieją, rozczarowaniem, zrezygnowaniem, pogodzeniem z odpychającą rzeczywistością. Tym, że lepiej już nie będzie, że gównianie urządziliśmy sobie ten świat.
Czyli atmosfera charakterystyczna - gęsto, ciężko, duszno, ponuro. To utwory, które przenikają człowieka zimnem, momentami wręcz bolą... Słychać to w każdej nucie, doborze instrumentarium, wokalu... Waters jest w tych klimatach mistrzem i uzyskuje swój efekt - zanurza słuchacza w oblepiających depresyjnych nastrojach. Zanurza na tyle, że momentami ciężko odróżnić od siebie płynące jednym strumieniem poszczególne kompozycje. Zanurza i zmusza do refleksji.
Tekstowo nie jest lekko - recepty, spostrzeżenia artysty chyba najbardziej kontrowersyjne od lat, a to dlatego, że odnoszące się do sytuacji bieżących, świeże. Do tego jak zwykle wychodzi z nich niemałe ego, momentami jest też dość dosadnie. Atakuje drony, bankierów czy tam banksterów, brak tolerancji i zrozumienia dla drugiego człowieka, powszechne zobojętnienie, nacjonalizm, chciwość, współczesne wojny, gdzie ktoś za pomocą jednego kliknięcia w bezpiecznym pokoju, oddalony o tysiące kilometrów, decyduje o zrzuceniu bomby. Najbardziej dostaje się oczywiście Wujowi Samowi, ale w //Broken Bones// i //Is This The Life We Really Want?// wprost rozlicza się ze współczesnym światem. Dobrze, że gdzieniegdzie wplata jeszcze swój charakterystyczny sarkazm, bo ciężko byłoby wytrzymać płytę utrzymaną w takiej atmosferze: //Sometimes I stare at the night sky/See them stars a billion light years away/And it makes me feel small like a bug on a wall/Who gives a shit anyway?//.
Czy się jednak z poglądami artysty zgadzamy czy nie, przyznać trzeba, że klimat, dramaturgię tych utworów buduje wciąż znakomicie.
Dobrze, że gdzieś pod koniec Waters wypuszcza nieco powietrza i dostajemy drobną odmianę w postaci mającego najwięcej wigoru i przebojowości //Smell The Roses//, z fajnym wyeksponowanym kroczącym basowym motywem. Takie //Have A Cigar// zmiksowane z //Another Brick In the Wall Pt.2//. Bez dwóch zdań podobać się może także minimalistyczna, pięknie nastrojowa trylogia wieńcząca całość: //Wait For Her// (najlepsze!), //Ocean's Apart// i //Part Of Me Died//, w których można nawet doszukać się minimalnego optymizmu. Miłość wszystko zwycięży!
I cóż. Nihil novi, ale... ta płyta wciąga, porusza, momentami irytuje, wkurza, budzi stanowczy sprzeciw. Muzycznie - to wszystko już było, i było na poziomie znacznie wyższym, wręcz fenomenalnym, ale tu - jeszcze - wciąż to się broni. I to broni znakomicie. Choć kolejnej płyty w tym stylu, już byśmy chyba nie zdzierżyli. Na pewno nie można przejść obok niej obojętnie. Typowy Waters. Na typowym, wciąż wysokim poziomie.
Data dodania: 24-07-2017 r.
Roger Waters
Data wydania: 2017
Wytwórnia: Columbia
Typ: Album studyjny
Producent: Nigel Godrich
Gatunki:
- rock progresywny >>
- rock