8 / 10
PaweĹ Chmielowiec
Andrew Wood był jednym z tych artystów, którzy przesadnie wierzyli w swój talent. Był pewien, że stoi u progu wielkiej kariery i "skazany na gwiazdorstwo" dość szybko ugrzązł w rock’n’rollowym trybie życia. 19 marca 1990 roku heroina wydała na niego ostateczny wyrok i tak zakończyła się kariera jednego z najlepiej zapowiadających się zespołów i wokalistów z Seattle. Paradoksalnie jego tragiczna śmierć miała miejsce tuż przed eksplozją grunge’u, przez co postać Wooda szybko została otoczona kultem. Niebagatelne znaczenie miał także udział w **Moter Love Bone** basisty Jeffa Amenta i gitarzysty Stone’a Gossarda, późniejszych muzyków **Pearl Jam**.
Ale **Mother Love Bone** nie potrzebował takiego wspomagania. Sam w sobie był zespołem zjawiskowym, wyróżniającym się na scenie Seattle. Pokazała to już pierwsza EP - **Shine** z 1989 roku. W przeciwieństwie do konkurencji (**Mudhoney, Soundgarden**), chłopaki nie byli zainteresowani muzycznym nonkonformizmem i brudnym, garażowym brzmieniem. Ich muzyka od początku była klarowna, przyjemna dla ucha i niepozbawiona komercyjnych walorów. Było w niej coś z funkowego luzu **Red Hot Chili Peppers** i coś z czadowej przebojowości **Jane’s Addiction**. Ale przede wszystkim było coś własnego, co budziło powszechne zainteresowanie otoczenia. **Mother Love Bone** nie trąciło klimatem swoją dekady. Raczej zapowiadało to co lada moment miało nadejść czyli grunge. Na pewno też charakteru nadawał muzyce głos Wooda. Wysoki, ciepły, może ciut przypominający Perry’ego Farrella i Roberta Planta, ale zdecydowanie charakterystyczny.
Świetny jest sam początek. //Thru Fadeaway// rozkręca się bardzo powoli, ale gdy w końcu eksploduje przebojowy refren to jest już jasne, że mamy perełkę. Prawdziwym przejawem geniuszu jest ballada //Chloe Dancer - Crown Of Thorns// (czy raczej zlepek dwóch ballad, które płynnie w siebie przechodzą). Słychać tu nastrojowe partie fortepianu i gitary akustycznej, ogólnie przepiękną aranżację. Kolejny popis umiejętności kompozytorskich i tego jak **Mother Love Bone** potrafiło budować magiczny klimat swoich kompozycji.
Ostatni numer, który robi wrażenie to //Mindshaker Meltdown//. Bardziej zadziorny, bardziej gitarowy. Bliski hmmm... **Guns And Roses**? Na pewno odsłania kolejne oblicze zespołu. Pozostałe dwa kawałki są trochę niższych lotów, ale nie wpływa to na moją wysoką ocenę tego wydawnictwa.
Data dodania: 01-01-2012 r.