10 / 10
Marcin Budyn
W roku 1984 nastąpił długo oczekiwany reunion zespołu, którego efektem jest płyta **Perfect Strangers**. Trudno sobie wyobrazić lepszy powrót na światową scenę rockową niż miało to miejsce w tym przypadku. Nowy album okazał się rewelacyjny, kompozycje znakomite, a zespół zdawał się być znów perfekcyjnie współpracującą maszyną i chciałoby się, żeby tak już zostało na zawsze.
Pierwsza połowa lat 80-tych była bardzo łaskawa dla ciężkiego grania, wiele znakomitych zespołów z kręgu hard rocka i heavy metalu było wówczas na topie i moment na powrót weteranów z **Deep Purple** był znakomity. Pionierzy hard rocka nie zdecydowali się jednak wprowadzać do kolejnych rewolucji w brzmieniu i sposobie grania, lecz naturalnie dostosowali się do ówczesnych warunków na rynku muzycznym. Brak na tej płycie jakiegoś zdecydowanie ostrego brzmienia (a przecież były to już czasy kiedy rodził się choćby thrash), szaleńcza niegdyś gra Paice'a zdaje się być bardziej oszczędna, riffy nie są tak natarczywe jak kiedyś, kompozycje nie brzmią już tak spontanicznie i zbudowane są głownie na zasadzie zwrotka-refren, ze starannie wydzielonym miejscem dla popisów instrumentalistów. A jednak mimo pozornej pospolitości na **Perfect Strangers** mamy do czynienia z absolutnie magiczną muzyką.
Na otwarcie mamy już prawdziwe dzieło: z tajemniczego intro, gdzie napięcie buduje Lord na Hammondzie wyłania się niezwykle chwytliwy, kołyszący riff gitarowy. Tak zaczyna się //Knockin' At Your Back Door//, który zaraz na początek zwiastuje nieprzeciętną zawartość całej płyty. Kunsztownie zagrane i zaśpiewane melodyjne utwory wpadają wyjątkowo w ucho zapraszając do kolejnego i kolejnego przesłuchania. Drugi utwór //Under The Gun// znowu prezentuje wzorową współpracę Ritchiego, Rogera i Jona w wykonaniu głównego riffu, tak aby brzmiał jak powinien. No i solowe popisy tego pierwszego robią wrażenie. W rozpędzonym (i nie da się ukryć - pobrzmiewającym **Rainbow**) //Gypsy's Kiss// to Lord narzuca ciekawy motyw, a w drugiej części utworu i on, i Ritchie znów konkurują ze sobą w solowych popisach. Melancholijne //Wasted Sunsets// z pięknymi solami Blackmore'a robią na kilka minut rzewny nastrój, zaś jako finał (przynajmniej w oryginalnej wersji płyty) mamy udany //Hungry Daze// oparty na skocznym riffie.
Świadomie pominąłem na razie utwór tytułowy, by zostawić sobie komentarz jego dotyczący na deser. Jest to absolutnie rewelacyjny i nietuzinkowy kawałek, w którym **Deep Purple** wspaniale odnajdują się w klimatach orientalnych. I znowuż mamy wykonane przez Lorda niepokojące intro, potem majestatyczny riff Blackmore'a, a kapitalnie w takich warunkach odnajduje się Ian Gillan i klimat utworu intryguje do samego końca.
Ciekawostką jest umieszczenie na zremasterowanej wersji 10-minutowego instrumentalnego utworu //Son Of Alerik//. Pewnego dnia w studiu Ritchie zarzucił sobie taki spokojny motyw, zaczął go grać na okrągło, zespół pochwycił temat i tylko można przyklasnąć z jaką łatwością **Deep Purple** potrafi zaintrygować słuchacza.
Data dodania: 01-01-2012 r.