7 / 10
Marcin Budyn
Po rewelacyjnym **Perfect Strangers** na kolejną płytę przyszło czekać dwa lata. Entuzjazm powrotu do wspólnego grania już minął, wzajemne animozje zaczęły brać znów górę wśród muzyków (a zwłaszcza konflikt na linii Gillan – Blackmore), ale udało się nagrać dość niezły album. Oczywiście w porównaniu do wcześniejszego wydawnictwa **The House Of Blue Light** wypada raczej blado, ale z perspektywy czasu ten album wypada ocenić pozytywnie.
Pierwsze rzuca się w oczy złagodzenie brzmienia. Owszem, już **Perfect Strangers** do najostrzejszych nie należała, ale **The House Of Blue Light** już w ogóle mało ma hardrockowej zadziorności. **Deep Purple** może w tym aspekcie tłumaczyć fakt, że również inne zespoły rockowo/metalowe w drugiej połowie lat osiemdziesiątych nieco złagodniały muzycznie. W przypadku omawianej płyty wrażenie złagodzenia brzmienia potęguje bardzo wyraźne wyeksponowanie klawiszy obsługiwanych przez Jona Lorda.
Mamy więc na **The House Of Blue Light** zestaw bardzo melodyjnych, skocznych piosenek. Takową jest choćby singlowy //Call Of The Wild//. Riff Ritchiego jest nieco przytłumiony partiami Lorda, Paice gra dość oszczędny podkład, Gillan intonuje ciekawą melodię, ot w sam raz do radia... Nie ma w tym tej wielkiej magii, której oczekujemy od **Deep Purple**. Nieco lepiej na tym tle wypadają //Bad Attitude//, a zwłaszcza //The Unwritten Law// z fajnym, zakręconym riffem Blackmore'a. Kwestia brzmieniowa jest widoczna choćby w nieprzekonującym //Mad Dog// – jakby ten riff zagrać z użyciem faktycznie heavy metalowych przesterów to mógłby nieźle kopać. W dodatku dyskotekowe solo Jona Lorda brzmi jak parodia.
Na płycie jest jeszcze trochę nudziarstwa (//Black And White//, //Mitzi Dupree//), ale znajdują się też perełki. Przede wszystkim przywodzący na myśl wycieczki stylowe Blackmore'a w kierunku wschodnim znane z **Rainbow** – //Strangeways// - utwór pełen tajemniczości i magicznych klimatów. Jasnym punktem albumu jest też //Spanish Archer// grany na pulsującym podkładzie i będący polem do popisu dla Ritchiego Blackmore'a. Dynamiki płycie nadają //Hard Lovin’ Woman// i //Dead Or Alive//. Ten ostatni zagrany jest rzeczywiście w szybkim tempie i zaskakuje chóralnie śpiewanym refrenem.
Na pewno warto zapoznać się z tym wydawnictwem.
Data dodania: 01-01-2012 r.