8 / 10
Marcin Budyn
Nie jest tajemnicą, że album **The Battle Rages On** nagrywany był w fatalnej atmosferze. Pierwotnie śpiewać na nim miał Joe Lynn Turner, ostatecznie wszystko skończyło się na powrocie Iana Gillana. Sam tytuł albumu wydaje się bardzo trafnym nawiązaniem do owej atmosfery w zespole, która wynikała z konfliktu pomiędzy oboma słynnymi antagonistami. Przykładowo: prawdziwa wojna rozegrała się o kawałek //Time To Kill//, który Gillan zrobił po swojemu, natomiast Blackmore za wszelką cenę chciał przepchnąć pierwotną wersję tego utworu, w której tekst i linie melodyczne stworzył Turner (tytuł zaś brzmiał //Lonely For You//). Ostatecznie jak wiadomo na płytę trafiła wersja Iana.
Trzeba przyznać, że efekt pracy muzyków jest dość różny. Moim zdaniem to jedna z najbardziej nierównych albumów **Deep Purple** (o ile nie jest w tej klasyfikacji na pierwszym miejscu). Samo brzmienie jest bardzo dobre. Gitary brzmią potężniej, dynamiczniej niż na dwóch poprzednich albumach, ogólne brzmienie pozostaje przy tym niezwykle wyraziste. Nie trzeba wspominać o obowiązkowo znakomitym rzemiośle poszczególnych muzyków, a Gillan i Blackmore jakby konkurując ze sobą wypadają bardzo dobrze na tym albumie.
Na początek jest od razu pysznie zagrany kawałek tytułowy, który od razu pozytywnie nastraja do słuchania. Mamy fajny, pulsujący, dynamiczny riff gitarowy, potem zabarwiony orientalnie pre-chorus i wreszcie rajcowny refren. Niestety już drugi na płycie //Lick It Up// oparty na "przerywanym" riffie jest już tylko poprawny i raczej nudzi. A takich utworów na płycie jest więcej. Takie //Talk About Love// i //Twist In The Tale// znalazły się na video **Come Hell Or High Water** i tam wyraźnie widać jak blado wypadają, kiedy zestawić je z purpurowymi klasykami. Nudzi kończący album //One Man's Meat//.
Chyba najwspanialszym utworem na płycie, być może nawet najlepszym obok //Perfect Strangers// od czasu reunion jest //Anya//. Początek utworu stanowi intrygujące intro zagrane na gitarze akustycznej przez Blackmore’a, a zaraz potem mamy potężną, zabarwioną orientalizmami zasadniczą część utworu, wspaniale zinterpretowaną przez Gillana. Znakomity jest również przedostatni na płycie //Sollitaire// pełen tajemniczości, intrygujący utwór z narastającym napięciem. Naprawdę dobra rzecz...
Przyjemnie pobrzmiewa energiczny, bluesowy //Ramshackle Man// i obdarzony pulsującym , organowym riffem Lorda //Nasty Piece Of Work//. Jest jeszcze wspomniany na początku //Time To Kill//. Przyjemny, melodyjny utwór, z zapamiętywanym, choć chyba nadto oczywistym riffem - kawałek w sam raz do radia...
Data dodania: 01-01-2012 r.