Encyklopedia Rocka

10 / 10

Maciej Wilmiński

Spytaj fanów muzyki rockowej o najlepszy album koncertowy w historii gatunku - zdecydowana większość odpowie **Made In Japan** - nawet Ci, którzy go nie słyszeli. Zajrzyj do plebiscytu na najlepszy rockowy album koncertowy do jakiejkolwiek branżowej gazety czy na jakikolwiek wortal. Kto będzie na pierwszym miejscu? Tak, **Made In Japan** największą i najwspanialszą koncertówką w historii rocka jest. Dlaczego? Spróbujmy się temu przyjrzeć. Rzut oka na setlistę - same hity i to nie tylko w skali **Deep Purple**, ale w większości także światowego rocka. Można powiedzieć, wystarczyłoby tych utworów nie zepsuć, a już byłby album znakomity. Ale zaraz, tylko siedem utworów? Spokojnie, wystarczy przyjrzeć się czasom ich trwania - najkrótszy numer ma minut prawie siedem, najdłuższemu dziesięciu sekund brakuje do dwudziestu. Jednym słowem - w środku sporo się dzieje. Najwięcej w prawie dwukrotnie wydłużonym //The Mule// i ponad czterokrotnie //Space Truckin'//... Pytanie postawione na początku recenzji znika jednak zanim dojdziemy do tych numerów. Ciary (i to jakie!) chodzą już przy szybszej niż w oryginale i ostrej jak brzytwa wersji //Highway Star//, szczególnie w czasie solówki Blackmore'a. Potem dostajemy również zagrane szybciej ale przede wszystkim niesamowicie zaśpiewane //Child in Time// - Gillan idzie tu na całość, momentami jego krzyk wydaje się nieludzki. Ale ten numer to także popisówka Blackmore'a (co za szybkość! - przyszli heavymetalowi wirtuozi gitary niewątpliwie słuchali tego aż do zdarcia) i Lorda. Chwila przerwy na rzęsiste brawa, kilka słów zapowiedzi i zaczyna się //Smoke on the Water//, ależ potężnie brzmi tu ten riff, kapitalna wersja! Ten utwór zamyka pierwszą część albumu, gdzie słyszymy utwory w wersjach bardzo zbliżonych do studyjnych, a Purple pokazują przede wszystkim ostry, wręcz heavymetalowy pazur i niesamowitą energię. W drugiej nacisk położono na indywidualne popisy i improwizacje... Otwiera je //The Mule//, a właściwie... sześciominutowa solówka Paice'a wciśnięta między fragmenty tego utworu. Trzeba przyznać - solówka znakomita, powinna zaciekawić - i co najważniejsze nie znudzić - nawet tych, którzy za perkusyjnymi popisówkami nie przepadają. Świetne //Strange Kind of a Woman// to z kolei słynny dialog Gillana z gitarą Blackmore'a. Tu najdobitniej słychać, że w zespole panować musiała znakomita atmosfera. Szkoda, że później to zniknęło, a na niektórych koncertach z lat 80-tych, już po reaktywacji, ten dialog na niektórych koncertach brzmiał jak parodia i żałosna wymiana złośliwości między muzykami. Następnie słyszymy bujające, zagrane jazzowo //Lazy// z bluesującą gitarą Blackmore'a i harmonijką ustną, a także kakofoniczno-industrialnym wstępem na hammondzie i cytatem ze //Szwedzkiej Rapsodii// w wykonaniu Blackmore'a na sam koniec. Słychać, że członkowie grupy świetnie się rozumieją i równie świetnie się graniem bawią. Właściwie jedynym "niewypałem" jest finalne //Space Truckin'//. **Deep Purple** idzie tu na całość i kombinuje ile się da. Efektem miał być kapitalny finał, w rzeczywistości ta wersja rozczarowuje i momentami razi chaotycznością. Czego my tu nie mamy? I perkusyjną galopadę,i kosmiczne dźwięki klawiszów, i agresywny wokal Gillana, wpleciono tu też środkowy fragment //Fools// oraz motyw znany z //Wring That Neck//. Efekt jednak nijak nie zachwyca. Fakt, jeśli czegoś tej płycie brakuje, to właśnie zakończenia z wykopem... Ale poza tym, właściwie ciężko wskazać tu wady, a kolejną zaletą jest to, że całość mimo upływu wielu lat wciąż brzmi odpowiednio ostro i dynamicznie. Wstyd nie znać !
Data dodania: 01-01-2012 r.

Made In Japan

Deep Purple

Data wydania: 1972

Wytwórnia: Purple Records

Typ: Album koncertowy

Producent: Deep Purple

Gatunki: