8 / 10
Marcin Budyn
Już na początek zdziwienie: co znaczy ten intrygujący, mroczny szmer głosów? Jak bardzo odmienny **Iron Maiden** w stosunku do tego klasycznego proponuje nowy skład z Blayzem Baileyem? Szybko się to wyjaśnia, na płycie dominują wolne tempa, ciężkie basowe riffy i mnóstwo spokojnych, klimatycznych partii instrumentów, na tle którego słychać ponury śpiew nowego wokalisty.
Płyta **The X Factor** spotkała się w 1995 z negatywnym odbiorem, nie takiego Maiden oczekiwali zakochani w śpiewie Bruce'a Dickinsona fani grupy. Z biegiem czasu wielu jednak zaczęło doceniać ten materiał i cenić właśnie za ten "inny", zabarwiony na ciemne, depresyjne kolory muzyczny obraz zespołu. I czuć w tym pewną autentyczność, nie jest tajemnicą, że główny kompozytor zespołu Steve Harris miał w tamtym czasie duże problemy osobiste co znalazło odzwierciedlenie i w muzyce i w tekstach.
Mimo wszystko trochę jednak za bardzo muzycy zapętlili się w monotonne granie - spokojnie i wolno, potem ciężko, potem znów spokojnie. Zwłaszcza w środkowej części płyty. W pewnym momencie zaczyna to po prostu nużyć. Nie zmienia to faktu, ze na **The X Factor** jest spora porcja świetnej muzyki - chociażby rozbudowany, harmonijny //Sign of the Cross// czy przechodzący z nastrojowego intro (lekkie nawiązanie do //One// **Metalliki**?) do klasycznej maidenowskiej galopady //The Edge of Darkness// nawiązujący do "Czasu Apokalipsy" i powieści "Jądro ciemności" Josepha Conrada.
Fajnie wypada //Lord of the Flies// (kolejne nawiązanie do literatury) i jedyny rozpędzony killer na płycie //Man on the Edge//, choć w tym utworze akurat wychodzą braki wokalne Blaze'a. Ogólnie jednak głos wokalisty idealnie pasuje do tej płyty i co tu dużo mówić - dobrze, że taka propozycja znalazła się w dyskografii zespołu. Minusem jednak jest nadmierna monotonność materiału.
Data dodania: 01-01-2012 r.