5 / 10
Marcin Budyn
Ciężkie zadanie miał Blaze Bailey! Niezbyt przychylnie został przyjęty przez fanów Maiden, a jego pierwsza płyta z zespołem, całkiem przecież udana, spotkała się z negatywnymi opiniami. Pozostało jedno - zamknąć wszystkim usta kolejną płytą. Niestety, nie udało się to nawet w najmniejszym stopniu, a **Virtual XI** jest znacznie słabsza od **The X Factor**. W dodatku w przeciwieństwie do niej, nie zyskuje z biegiem czasu.
Początek brzmi obiecująco - krótko, szybko i do przodu w numerze //Futureal//. Potem dostajemy serię rozciągniętych, długich utworów (trzy z nich przekraczają 8 minut) z czego tylko jeden jest udany - mowa o zabarwionym celtyckimi brzmieniami //The Clansman//, który doczekał się sporego kultu wśród fanów. Poza tym jest w sumie solidne rzemiosło, pozbawione jednak błysku. Najgorsze wrażenie robi singlowy (!) //The Angel and the Gambler// który trwa prawie dziesięć minut i opatrzony jest nieco komicznymi klawiszami (!). Rozpaczliwa próba ratowania gasnącej popularności? Co najmniej dziwna. W dodatku utwór ciągnie się nieskończoność wraz z uporczywym powtarzaniem frazy //Dont you think I'm a saviour, don't you think I could save you, dont you think I could save your life//. Po co to? W //Don't Look To the Eyes of a Stranger// widać lekkie zaczerpnięcia z //Fear of the Dark//, ale znowuż mamy sztuczne wydłużanie utworu poprzez powtarzane aż do znudzenia słowa refrenu. Na tym tle całkiem przyzwoicie wypada nostalgiczna pół-ballada //Como Estais Amigos//.
Czysto muzycznie nie jest to zła płyta, odstaje jednak od tego do czego **Iron Maiden** przyzwyczaili nas przez lata. Trochę szkoda mi Blaze'a, bo to na niego spadają z reguły cięgi za słabszy okres w karierze Maiden, więc nie będę się nad nim pastwić. Na szczęście Steve i koledzy nagrali tyle doskonałych albumów, ze **Virtual XI** może sobie dyskretnie leżeć na półce, a czasem nawet nieśmiało wskoczyć do odtwarzacza.
Data dodania: 01-01-2012 r.