5 / 10
Maciej WilmiĹski
//**Shot To Hell**// przyniosło w obozie **Black Label Society** spore zmiany. To pierwszy album nagrany dla naprawdę sporej wytwórni, pierwszy raz zespół otrzymał wsparcie od producenta wykonawczego i pierwszy raz mamy do czynienia z płytą zespołową. Nie znaczy to, że wszystkich utworów nie skomponował Zakk, póki co po prostu oddał część obowiązków - nie zagrał w ogóle na basie, a partiami gitary podzielił się z Nickiem Catanese, który po prawie 10 latach współpracy z Zakkiem mógł w końcu zagrać na płycie studyjnej. Zmiany też zaszły w samej muzyce i to niestety, zmiany na gorsze.
Nie ma co owijać w bawełnę - to zdecydowanie najsłabsza z wszystkich dotychczasowych płyt grupy, do tego z naprawdę fatalną okładką. Co się stało?
Pierwsza rzecz - wydaje się, że w końcu stachanowskie tempo pracy (osiem płyt w osiem lat) odbiło się na jakości muzyki. Owszem, wcześniej można było narzekać, że czasami muzyka wtórna, że to już było, ale z autoplagiatami jeszcze do czynienia nie mieliśmy. A tu dostajemy takie //Faith Is Blind// czyli //Battering Ram// część druga, czy //Blood Is Thicker Than Water//, czyli troszkę zmieniony //House Of Doom//. Co gorsza, uczucie deja vu towarzyszy nam na tej płycie od samego jej początku, sporo utworów brzmi wręcz jak odrzuty czy kopie numerów z **Mafii** i to tych słabszych. Do tego wprowadzonych na tamtym albumie wokalnych przyśpiewek z "aaaa" i "yeah" na czele jest tu zwyczajnie za dużo i wydają się przykrywać brak pomysłów na ciekawsze rozwiązania (//Give Yourself To Me//, //Hell Is High//, //Blacked Out World//).
Druga - wydaje się, że spece z wytwórni nie tylko przekonały Zakka do zewnętrznego producenta (w tej roli Micheal Beinhorn, z którym Zakk współpracował przy **Ozzmosis** Osbourne'a), ale zachęciły go do złagodzenia muzyki grupy, ale i wizerunku (charakterystyczna czaszka ledwie widoczna na okładce). Trochę przypomina mi się sytuacja z //**Risk**// **Megadeth**, ale nie wydaje mi się, że Zakk poszedłby na coś takiego, sam tego nie chcąc. W każdym razie w efekcie dostajemy album stylistycznie zbliżony do //**Mafii**//, ale znacznie bardziej wygładzony pod względem brzmieniowym, znacznie bardziej zamerykanizowany, mniej brutalny, bardziej piosenkowy (żaden utwór nie przekracza pięciu minut). Po prostu: nastawiony na sukces komercyjny. Dostajemy aż cztery ballady i to ballady kompletnie inne niż te, za które uwielbialiśmy **Black Label Society**. Tu mamy do czynienia z rzeczami wręcz popowymi,wygładzonymi, wypolerowanymi, ze smyczkami, elektronicznymi plamami w tle... To wręcz pościelówy, owszem ładne, ale nie zachęcające do słuchania.
Na szczęście nie jest to jakoś dramatycznie słaby album. Na samym końcu dostajemy //Lead Me To Your Door// balladę naprawdę kapitalną. Z ostrzejszych rzeczy mamy troszkę wtórne, ale ciekawe //Concrete Jungle//, //Devil's Dime// czy bujające //New Religion// z ładnym fortepianowym wstępem.
**Shot To Hell** okazał się kompletną klapą tak artystyczną jak komercyjną. Nie ma wątpliwości, że po tej płycie zespół stanął na rozdrożu. Przyda się teraz jakaś dłuższa przerwa, przemyślenie wszystkiego i powrócenie ze zdwojoną siłą. Czekam.
Data dodania: 01-01-2012 r.