8 / 10
Marcin Budyn
Przyznam się od razu - jestem w tej mniejszości fanów **Iron Maiden**, którzy nie uważają **Brave New World** za genialne dzieło. Pamiętam ten moment, kiedy doszły do mnie wieści o powrocie Dickinsona i Smitha do składu i moją niesamowitą radość z tego powodu (zwłaszcza, że byłem po ogromnym wrażeniem albumów **Accident of Birth** i **The Chemical Wedding** nagranych przez tych panów). Zresztą ten ogromny entuzjazm był widoczny również i innych fanów, tak wówczas licznie spotykanych, ubranych w bluzy i koszulki z wszystkimi wcieleniami Eddiego. Ten entuzjazm był tak wielki, że chyba wpłynął na ocenę i postrzeganie tego albumu, który przez wielu uważany jest za jedną ze szczytowych osiągnięć londyńskiej grupy.
Nie chcę zbytnio psioczyć - płyta jest przecież bardzo dobra, w moim osobistym rankingu przegrywa jednak wyraźnie z **The Number of The Beast**, **Seventh Son of a Seventh Son** czy **Piece of Mind**. Otwarcie jest zaiste godne mistrzów metalu - uszy atakuje dynamiczny riff, jakby zapożyczony z //Running Wild// **Judas Priest** i dynamiczny //Wicker Man// obwieszcza wielki powrót **Iron Maiden** w najlepszym składzie. Mamy więc szybki, heavy metalowy killer z brawurowymi wokalizami Bruce'a i odjazdową solówką Adriana, w końcówce nieco chóralny. Potem mamy równie pyszne, zawierające i spokojne granie, i dynamiczne młócenie //Ghost of Navigator// oraz utwór tytułowy. W dalszej części albumu jest też krwisty //The Mercenary//, nieco apokaliptyczny //Fallen Angel//, niezwykle chwytliwy, oparty na uwydatnionej perkusji //Out of the Silent Planet// czy niezwykły, epicki, zabarwiony orientalnie //The Nomad//.
Ostatni wymieniony utwór trwa ponad 9 minut i jest kontynuacją tendencji komponowania tak wydłużonych utworów na płytach Maiden. Takich propozycji na **Brave New World** jest więcej i czasem wychodzi to świetnie, czasem wręcz odwrotnie. Ponad 8 minut trwa kończący album //The Thin Line Between Love and Hate// i muszę przyznać, że to jeden z tych nielicznych utworów Maiden, w których nigdy nie mogłem załapać o co tam właściwie chodzi? Muzycznie jest to zupełnie nijakie, mało czytelne. Owszem przewijają się tam fajne partie gitarowe, ale co tu dużo ukrywać, bardzo typowe dla zespołu.
Ominąłem wcześniej rozmyślnie dwa utwory: siedmiominutowy //Blood Brothers// i trwający dziewięć i pół minuty //Dream of Mirrors//. Oba z nich doczekały się swoich fanów, mnie osobiście drażnią jednak nad wyraz wypolerowanym, czystym brzmieniem. Ponadto mimo wysmakowanej aranżacji //Blood Brothers// irytuje mnie walcowym tempem,a //Dream of Mirrors// wokalnym wstępem. Wiem, że sporo osób ceni sobie te utwory, być może właśnie to rzutuje więc na końcową ocenę.
Warto zaznaczyć, że płyta się znakomicie wyprodukowana, a współpraca wszystkich trzech gitarzystów jest doskonała. Wielkie brawa dla producenta Kevina Shirleya, który nadał grupie idealne niemalże brzmienie. Trochę szkoda niektórych nieco jednak nadmiernie rozciągniętych utworów, generalnie płyta jest świetna.
Data dodania: 01-01-2012 r.