7 / 10
PaweĹ Chmielowiec
Chciałbym napisać, że z drżącymi rękami i wypiekami na twarzy czekałem na ten album, ale to nieprawda. Nowe kawałki opublikowane w 2006 roku na składance **Black Sabbath: The Dio Years** rozczarowały mnie. To był niestety **Black Sabbath** drugiego sortu. Takich rozczarowanych było więcej, ale i po drugiej stronie barykady pojawiło się spore grono osób broniących zespół.
Myślę, że trzy wspomniane kawałki stanowią idealny kierunkowskaz, zarówno stylistyczny i jakościowy dla **The Devil You Know**. Ci, których zadowoliły trzy nowe kompozycje będą zadowoleni, pozostali raczej obejdą się smakiem.
Przede wszystkim jest to rzecz, która ani przez moment nie pozostawia wątpliwości z jakim zespołem mamy do czynienia. Tłuste, ołowiane riffy, potężna sekcja rytmiczna, pełen patosu śpiew. Doskonale to znamy, ale nie oszukujmy się - tego też wszyscy chcieliśmy. Pytanie - czy nie mogło być lepiej?
Otóż mogło. Tak uważam. Na **The Devil You Know** wyraźnie da się odczuć rozdźwięk między wkładem Ronniego Jamesa Dio a resztą grupy. O ile instrumentalistom udało się wykrzesać sporo ciekawych pomysłów to wokalista wydaje się zupełnie nie mieć pomysłów na swoje partie wokalne. Najczęściej są one siłowe (w takim //Bible Black// Ronnie solidnie forsuje swoje przeszło sześćdziesięcioletnie gardło) i za razem pozbawione melodyjności. Zlokalizujmy więc to, co godne uwagi. Najpierw //Double the Pain//. Mój absolutny faworyt. Numer najbardziej dopracowany od strony melodycznej. Porywający, przebojowy, motoryczny z charakterystycznym dla Iommiego mrocznym riffem i typowym acz frapującym, basowym intro. W dalszej części płyty gitarzysta Black Sabbath najczęściej zwraca na siebie uwagę. Godne uwagi rffy znajdziemy m.in. w //Fear// czy //Eating the Cannibals//. Także w otwierającym płytę, powolnym //Atom & Evil//, Tony solidnie grzmi. Ołów leje się gęstym strumieniem. Może nawet za gęstym. Podczas słuchania myśli nieodparcie biegną mi ku mistrzom doom metalu z **Candlemass**. Mogą niektórych takie porównania mierzić, ale przyznacie, że wspólny mianownik jest. Nawet Dio brzmi tutaj momentami jak Messiah Marcelin. Podobne, doom metalowe skojarzenia budzi także np. //Breaking Into Heaven//.
No właśnie, **The Devil You Know** to bardzo ciężki brzmieniowo album. Chyba zbyt ciężki jak na ten zespół. Według wielu fanów również zbyt powolny. Królują bowiem wolne lub średnie tempa (//The Bible Black, The Turn Of The Skrew//). Z szeregu wybija się //Neverwhere, Eating the Cannibals//, wspomniany już //Double the Pain// oraz //Rock 'N' Roll Angel// kojarzący się bardziej z solowym repertuarem Ronniego Jamesa Dio. Czyli prawie połowa płyty, wiec może to takie szukanie dziury w całym? Ja w każdym razie kurczowo będę trzymał się swojej optyki. **The Devil You Know** to płyta z pewnym potencjałem muzycznym, jednak mierna na płaszczyźnie melodycznej. Generalnie czuję raczej gorycz i rozczarowanie bo nie mam żadnych wątpliwości. Ta płyta nie dorównuje **Heaven And Hell, Mob Rules** ani nawet **Dehumanizer**.
Data dodania: 01-01-2012 r.
5 / 10
Maciej WilmiĹski
Szkoda, że nie zostało to wydane pod szyldem **Black Sabbath**. I jakoś nie docierają do mnie argumenty, że to po to, aby fani nie domagali się na koncertach //Paranoida// czy //Iron Mana//. Bo i tak się będą domagać. Sprawa zapewne rozeszła się o prawa autorskie i "nierozdrażnianie Ozzy'ego" (choć czy jest jeszcze ktokolwiek, kto wierzy w płytę z nim na wokalu?). Szkoda. Dostajemy więc pierwszą od prawie 15 lat studyjną płytę **Black Sabbath** pod innym szyldem, z lekko ironicznym tytułem w stylu "taaa, to przecież my" i mroczną, kontrowersyjną okładką.
Utwory ze składanki nie nastroiły mnie pozytywnie, tak jak i ostatnie solowe dokonania Dio. Nadzieja tkwiła w Iommim i Butlerze. Z góry wiadomo też było, czego możemy się spodziewać muzycznie, nikt rewolucji nie oczekiwał, chyba każdy też domyślał się, że dzieło bliższe będzie **Dehumanizer**, aniżeli **Heaven and Hell**.
I tak rzeczywiście jest. Z tą różnicą, że jest jeszcze ciężej i znacznie wolniej. Brzmienie gitary Iommiego jest potężne, jak nigdy dotąd i standardowe formułki przy okazji jego gry - walec, ołów- wydają się być w tym przypadku zbyt słabe. Oczywiście solidnie wtóruje mu równie potężna sekcja. W efekcie mamy - w większości - monumentalne i powoli, dostojnie snujące się utwory. Dio śpiewa oczywiście w starym stylu - z odpowiednim patosem i stosując doskonale znane patenty. Generalnie - nihil novi. I to może być główny problem w odbiorze tej płyty. Jeżeli ktoś jest doskonale osłuchany z **Black Sabbath** i **Dio** to może być znużony jej monotonią. Pozostaje wtedy szukanie pozytywów - do takich niewątpliwie zaliczyć trzeba //Fear// z rewelacyjnym riffem i demonicznym wokalem, //Bible Black// z klimatycznym, świetnie zaśpiewanym wstępem czy otwierający całość //Atom & Evil// idealnie obrazujący potęgę i wszystkie cechy współczesnego **Black Sabbath**. Można też wychwytywać znane sztuczki, typu: zwolnienie w //Follow the Tears// czy zakończenie z morałem w //Bible Black//. Niemniej jednak - płyta rozczarowuje. Zwłaszcza słuchając szybszych numerów - //Eating the Cannibals// i //Neverwhere//, tęskni się za //Turn Up the Night//, //Neon Knights// czy nawet //TV Crimes//, tak jak słuchając tych sześciominutowych walców tęskni się za potęga połączoną z przebojowością znaną z //I// czy //Computer God//.
Owszem, jeśli ktoś, nie czuje przesytu taką muzyką, a zwłaszcza stylem śpiewania Ronnegio Jamesa Dio, to będzie muzyką z tej płyty usatysfakcjonowany. Ale jednak, oceniając to dzieło w stosunku do poprzednich dokonań tego składu - a poprzeczka ustawiona była bardzo wysoko - to jest mocno przeciętnie i mało interesująco, stać ich na dużo więcej. Stąd też i ocena musi być surowa.
Data dodania: 01-01-2012 r.
Heaven & Hell
Data wydania: 2009
Wytwórnia: Rhino
Typ: Album studyjny
Producent: Heaven & Hell, Mike Exeter
Gatunki:
- hard rock >>
- doom metal
- heavy metal >>