Encyklopedia Rocka

7 / 10

Paweł Tkaczyk

Oczekiwania co do tego albumu były z każdej strony ogromne. **Riverside** pojawili się na muzycznej scenie już dobre kilka lat temu, ale nigdy wcześniej nie mieli okazji wyjść pełnowartościowym albumem poza ramy stworzonej przez siebie trylogii **Reality Dream**. W wywiadach przed premierą **Rapid Eye Movement** podkreślali zawsze jakby asekuracyjnie, że kolejny album będzie już inny, świeży. Że będą mogli pokazać się z dowolnej strony. Te zachowawcze wypowiedzi wówczas się sprawdziły - trzeci album grupy, mimo że dobry, nie okazał się być szczytem marzeń. Całość sprawiała wrażenie, jakby zespół miał już trochę dosyć stylistyki, którą sam sobie narzucił. Dopiero czwarty album miał pokazać na co tak naprawdę stać **Riverside**. Czy **Reality Dream** było tylko jedną (w sensie całości) muzyczną przygodą, po której grupa pójdzie już inną drogą? Czy może jednak pozostanie sobą, dodając do swej twórczości wszystko to, czego dotychczasowa tematyka i założenia jej zabraniały? Śledzę karierę **Riverside** od momentu wydania ich pierwszego krążka. Zostałem ich fanem po przesłuchaniu zaledwie kilku kompozycji. Dlatego też do recenzji tak ważnego w ich historii albumu chciałem się rzetelnie przygotować. Przesłuchałem **Anno Domini High Definition** raz i doszedłem do wniosku, że napisanie recenzji muszę odłożyć na później. Że to album, który można poczuć dopiero po kilku, a może kilkunastu przesłuchaniach. Tak więc **ADHD** zagościło w moim odtwarzaczu na długo. Musiałem oswoić się z nowymi kompozycjami zespołu. **ADHD** zawiera tylko pięć kompozycji - w przeciwieństwie do trzech poprzednich albumów, gdzie zawsze było ich po dziewięć. Prostym w tym wypadku domysłem było to, że Duda i spółka stworzyli naprawdę progresywne dzieło. Nie myliłem się. **Anno Domini High Definition** to najbardziej progresywne wydawnictwo **Riverside**. Album pełny jest wszelakich zmian tempa, różnych środków aranżacyjnych, pojawia się nawet na chwilę sekcja dęta. //Hyperactive// zaserwowane na sam początek daje dość dobre wyobrażenie o całej płycie. Spokojny wstęp przeradza się w naprawdę ostrą grę ozdobioną świetną grą Łapaja na klawiszach, przywodzącą na myśl najlepsze albumy progresywnego rocka. Niestety //Driven to Destruction// to już nuda w najczystszej postaci, utrzymana w podobnej konwencji co //Rainbow Box// czy //Parasomnia// z poprzedniej płyty. Tymczasem, trzyczęściowe //Edoist Hedonist// to chyba najlepszy utwór na tej płycie i w ogóle jeden z najlepszych, jakie powstały pod szyldem **Riverside**. Kompozycja w trzech częściach, szalenie różnorodna, zawierająca nawet grę instrumentów dętych. Prawie jedenastominutowe //Left Out// to **Riverside** spod znaku muzycznej melancholii, spokoju. To coś dla tych, którym podobały się takie utwory jak //Loose Heart// czy //Acronomy Love//. Album wieńczy prawie dwunastominutowe //Hybrid Times//. Przekombinowana kompozycja, w którą chciano chyba wcisnąć co się da i otrzymać kwintesencję progresywnego grania w pigułce. Szczerze mówiąc mam poważny problem z tym, jak podsumować ten album. Jak go ocenić, z jakiej perspektywy na niego spojrzeć i jakie światło na niego rzucić. Z jednej strony dostajemy naprawdę bardzo progresywny album, najbardziej "kombinowaną" płytę **Riverside**. Z drugiej jednak strony jest to ciągle to samo co dawniej. Zespół nie pokazuje tutaj w sumie niczego nowego. Niczego, do czego nie bylibyśmy przyzwyczajeni. Są delikatne partie wokalne, akustyczne fragmenty, a z drugiej strony naprawdę ostre brzmienie gitary czy wykrzyczane partie Dudy, a wszystko to przyozdobione lekką grą Łapaja w tle. Ale to wszystko już było, to wszystko każdy zna. Nawet brzmienie gitary Grudzińskiego ani trochę się nie zmieniło. Wszystko jest niemal identyczne, poza tym, że zespół pozwolił sobie momentami na więcej swobody niż dotychczas. Momentami dochodzę nawet do wniosku, że bardziej broni się **Rapid Eye Movement**, ponieważ mimo zarzucanej stagnacji zespół kończył **Reality Dream** i nie chciał odbiegać od pierwotnej koncepcji. **Anno Domini High Definition** miało być momentem zwrotnym w muzyce **Riverside**. Miało pokazać nam uwolnionego ducha zespołu. Wszystko, co chcieli pokazać od początków działalności, a czego zrobić nie mogli. Więcej niż zwykle swobody w samej strukturze kompozycji to niestety trochę za mało, żeby uznać ten album za genialny czy chociażby świetny. Dobry, to jedyny przymiotnik jaki można do niego przypisać. Jeszcze na koniec kilka słów o dołączonym DVD. Warto zaopatrzyć się w limitowane wydanie albumu, aby otrzymać poza efektownie wydanym digipackiem właśnie zapis części koncertu, który odbył się w grudniu 2008 roku w jednym z klubów Amsterdamu. Zespół wykonuje tu swoje najlepsze utwory jak np. //Reality Dream III// czy //Volte Face// jak i świetne //Beyond The Eyelids//. Kuleje jedynie //02 Panic Room//, które w wersji koncertowej traci kompletnie swój paranoiczny klimat. Do atutów płyty nie należy ponadto niefortunny montaż całości. Niektóre ujęcia są kompletnie niepotrzebne, bo np. zamiast Mitloffa widzimy kawałek jego zestawu i fioletowe światło reflektorów. Takie drobnostki nie mogą jednak popsuć uczty, jaką jest niewątpliwie oglądanie holenderskiego występu, zwłaszcza że na rynku nie ukazało się do tej pory jeszcze żadne DVD z zapisem całego koncertu **Riverside**. A możliwość podziwiania jak polski zespół swoją grą porywa zagraniczną publiczność jest bezcenna.
Data dodania: 01-01-2012 r.

Anno Domini High Definition

Riverside

Data wydania: 2009

Wytwórnia: Mystic Production

Typ: Album studyjny

Producent: Mariusz Duda, Piotr Grudziński, Piotr Kozieradzki, Michał Łapaj, Szymon Czech

Gatunki: