10 / 10
Maciej WilmiĹski
Nagrywany w pośpiechu i pod sporą presją **Diary of a Madman**, paradoksalnie sprawia wrażenie bardziej dopracowanego i ambitniejszego od swego poprzednika, znacząco poprawiono tu też brzmienie i produkcję, do której tym razem nie można mieć żadnych zastrzeżeń.
**Diary of a Madman** zawiera więcej utworów spokojniejszych i bardziej rozbudowanych. Mniej tu prostych, przebojowych utworów, a muzyka jest momentami wręcz zaskakująco progresywna. W śpiewie Ozzy'ego mamy jakby więcej pasji, sekcja wydaje się grać z większym wigorem, a u Randy'ego Rhoadsa jeszcze wyraźniej ujawniły się klasyczne wpływy i jego świetny zmysł do łączenia brzmień gitary elektrycznej i akustycznej (//You Can't Kill Rock and Roll//,//Diary of a Madman//). Do tego gitarzysta przygotował kolejną porcję znakomitych solówek, wzbogacił środki wyrazu i to co wyrabia z gitarą na tym albumie robi ogromne wrażenie.
To, co najlepsze zostawiono tu na koniec - utwór tytułowy to zdecydowanie najciekawszy i najambitniejszy kawałek w karierze Ozzy'ego. Niesamowicie wciąga niepokojącym, pokręconym i - właśnie - szalonym klimatem. Mamy tu stopniowo przyspieszający akustyczny wstęp brutalnie przerwany ostrym, oryginalnym riffem, potem spokojniejsze zwrotki z płaczliwym refrenem i niesamowity nastrój, który zapowiada nadejście tego, co tu najlepsze - nagłe zwolnienie, marszowa perkusja, smyczki, chór i pełen dramatyzmu śpiew Ozzy'ego: //A sickened mind and spirit/The mirror tells me lies/Could I mistake myself for someone/Who lives behind my eyes/ Will he escape my soul/ Or will he live in me/ Is he tryin' to get out or tryin' to enter me//. Potem znów stopniowe przyspieszenie i piękny nastrojowy moment zostaje gwałtownie zmieciony huraganowym zagraniem Randy'ego, następuje apokaliptyczny koniec zakończony błagalnym okrzykiem Ozzy'ego //Monday till Sunday in stages, set me free!// Po prostu magia!
Równie jasno świecą spokojniejsze i już zdecydowanie bardziej "tradycyjne", choć również dość rozbudowane //You Can't Kill Rock and Roll// i //Tonight//. W tym pierwszym spokojne zwrotki fajnie kontrastują z dynamicznym refrenem, warto też przysłuchać się grze Randy'ego. Ten drugi to zaśpiewana z niesamowitą pasją ballada ze sporym udziałem fortepianu i kapitalną solówką na zakończenie.
Płyta niby spokojna, ale jak już panowie czadują to porządnie - //Over the Mountain// jest zaskakująco ostre, ale wciąż niesamowicie melodyjne, do tego zachwyca kapitalną solówką Rhodsa. Równie dynamiczne jest tu tylko //S.A.T.O.// - uczta przede wszystkim gitarowa, bo rozczarowuje tu nijaki refren.
W pozostałych trzech utworach czegoś jakby zabrakło, niemniej jednak to wciąż dobre numery. W //Little Dolls// warto wsłuchać się w wolniejsze i inne niż zwykle solo Randy'ego, z kolei przypominający miejscami klimat utworu tytułowego //Believer// i imprezowy //Flying High Again// prawdziwą moc zyskały na koncertach.
Ciężko spotkać fanów przedkładających ten album nad **Blizzard of Ozz**, niemniej jednak chyba nikt nie ma wątpliwości że obie płyty to produkty najwyższej jakości.
Data dodania: 01-01-2012 r.