Encyklopedia Rocka

7 / 10

Paweł Derwiński

Jeśli ktoś by mnie spytał, czy **Black Stone Cherry** są w stanie poważnie namieszać na rynku muzycznym, bez zastanowienia odpowiedziałbym, że nie. To zespół zbyt wtórny, podchodzący do grania zbyt naiwnie i za bardzo trzymający się pewnych utartych schematów. Jestem jednak daleki od stwierdzenia, że muzyka tworzona przez tych czterech młodzików nie jest godna uwagi. Ba! Śmiem twierdzić, że **Black Stone Cherry** swoją debiutancką płytą wypełnili pewną rynkową lukę. Co więcej wydaje się, że mają wszystkie cechy potrzebne do tego, aby na pewien czas przykuć uwagę ”młodej Ameryki”. Bo co by nie mówić, jest to jeden z tych zespołów, które na kilometr zajeżdżają McDonaldem. Jakie zatem atuty mają do zaprezentowania? Od strony komercyjnej? Ładne buzie i przyjemne refreny. Jednak nawet z punktu widzenia surowego krytyka, który jakoś nie ma słabości do męskiej aparycji, **Black Stone Cherry** to całkiem przyzwoity zespół. Dobre wrażenie zrobili na mnie przede wszystkim gitarzyści. Chłopaki nie są może wirtuozami, ale zdecydowanie mają smykałkę do wypuszczania spod palców mocnych, przykuwających uwagę słuchacza riffów. Już pierwszy z brzegu //Rain Wizard// jest przykładem na to, że lekcje ”sabbathologii” zostały skrupulatnie odrobione. Kolejnym atutem ekipy z Kentucky jest fakt, że chociaż ich brzmienie to dość popularna mieszanka post-grunge’u i metalu, to byli w stanie dorzucić do tej mikstury składnik, który nadaje całości smaku. Chodzi mi tu o pewien południowy feeling, wyczuwalny w wielu momentach tej płyty. Duża część zagranicznych (i nie tylko) portali muzycznych, posuwa się nawet do stwierdzeń, że **Black Stone Cherry** grają southern rocka. Osobiście uważam to za grubą przesadę, a nawet przekłamanie, ale nie ulega wątpliwości, że chłopaki odczuwają silne powiązania z miejscem, z którego pochodzą i dają temu upust. Pozwala nam to cieszyć się takimi numerami jak //Tired Of The Rain// i //Rollin’ On//, w których zespołowi towarzyszy piękne brzmienie Hammondów (na których zagrał Reece Wynans z zespołu samego Stevie’ego Raya Vaughana). Miły dla ucha jest też ”slide” w //Crosstown Woman//. Zresztą muzycy z **Black Stone Cherry** zwracają bardzo dużą uwagę na to, żeby pomimo gitarowego jazgotu pozostać ”miłymi dla ucha”. Stąd te wszędobylskie melodyjne refreny, o których już wspominałem. Czasami wypadają one bardzo przekonująco, jak chociażby w //Drive// czy singlowym //Lonely Train//. Wydaje mi się jednak, że momentami zespół zamiast się rozpędzić jeszcze bardziej, nagle na siłę stara się wyhamować, złagodzić swoje brzmienie i wcisnąć w środek piosenki jakiś łagodniejszy element. Karygodny błąd. Poza pewnymi komercyjnym naleciałościami, utwory znajdujące się na płycie **Black Stone Cherry** wykazują jeszcze jedną słabość. Są nią wyjątkowo sztampowe i nieciekawe teksty. Rozumiem, że to jeszcze młodzi goście, ale bez przesady… nie aż tak młodzi, żeby pisać rzeczy w stylu //Duży samolot lecący przez chmury, sprawia, że zaczynam się martwić.// Przestrzegam zatem – nie wsłuchujcie się za bardzo! Jestem pewien, że wielu, bardziej wymagających słuchaczy uzna tę płytę za zbyt mało wyrafinowaną i postawi na niej krzyżyk. Młodym, którzy stawiają przede wszystkim na energię, materiał zawarty na tym krążku powinien się spodobać. Hmm… a może insynuując takie rzeczy próbuję się odmłodzić? Bo, bądź co bądź, moje końcowe odczucia względem opisywanej płyty są pozytywne.
Data dodania: 01-01-2012 r.

Black Stone Cherry

Black Stone Cherry

Data wydania: 2006

Wytwórnia: Roadrunner Records

Typ: Album studyjny

Producent: David Barrick, Richard Young

Gatunki: