7 / 10
PaweĹ DerwiĹski
Czy nie wydaje wam się pewną bezczelnością wydawanie płyty koncertowej zaledwie rok po wydaniu debiutanckiego albumu studyjnego? W zasadzie czym zespół może nas zaskoczyć? Chyba nie setlistą? Dorzućmy do tego fakt, że nie jest to jakaś tam nowopowstała supergrupa, tylko młokosy z krwi i kości. W jaki sposób chcą poruszać tłumy? Kolejny błąd w sztuce? Proszę bardzo. Skoro już zdecydowali się na taki szaleńczy krok, to mogli zarejestrować koncert nagrany na własnym podwórku – mieliby przynajmniej pewność, że na sali pojawią się oklaski. Ale pewnie… po co iść na łatwiznę? Lepiej zabrać kolegów do Londynu, zrobić z siebie pośmiewisko i jeszcze się tym chwalić. Zarozumiali gówniarze. I dobrze. Rock’n’roll nie polega przecież na dostosowywaniu się do zasad.
Nie będę was okłamywał. To nie jest najlepsza koncertówka, jaką kiedykolwiek usłyszycie. Nie mniej jednak jest tu coś urzekającego. Młodość, energia, doskonały kontakt z publicznością… elementy, które sprawiają, że człowiek chciałby być naocznym świadkiem występu. I to w zasadzie największy komplement, na jaki mogę się zdobyć. Założę się, że chcielibyście przeczytać jeszcze kilka bardziej rzeczowych argumentów ”za” i ”przeciw”. Ok.
Na plus tego wydawnictwa działa fakt, że chociaż zdecydowana większość numerów pochodzi z ich jedynej wówczas płyty, to muzycy nie zapomnieli o kilku niespodziankach. Po pierwsze – cieszyć mógłby fakt, że pojawił się utwór premierowy. Szkoda tylko, że //Yeah Man//, bo o tym kawałku mowa, do pereł zdecydowanie nie należy. Znacznie ciekawszym momentem występu jest wykonanie piosenki //Big City Lights// z EP-ki **Hell & High Water**. Muzycy zdecydowali się również na wzbogacenie koncertu trzema ciekawymi coverami. //Folsom Prison Blues//, //Hoochie Coochie Man// i //Voodoo Child// wypadają w wykonaniu **Black Stone Cherry** przyzwoicie i przy okazji nie pozostawiają wątpliwości, co do tego, że zespół stara się podążać śladami najlepszych. Warto też wspomnieć o pojawiających się kilkuminutowych solówkach, zarówno gitarowych jak i perkusyjnych.
Największym minusem jest to, że znane z płyty hiciory, takie jak //Rain Wizard// czy //Lonely Train// nie zachowują tu swojego pierwotnego, potężnego brzmienia. Może to jednak wina produkcji, która według mnie nieco odbiega od dzisiejszych standardów.
Nie bądźmy jednak małostkowi. Generalnie jest dobrze. Nic więc dziwnego, że **Black Stone Cherry** powoli zyskują status ”kapeli koncertowej”. Tylko czekać dnia, w którym uraczą nas jakimś powalającym DVD.
Data dodania: 01-01-2012 r.
Black Stone Cherry
Data wydania: 2007
Wytwórnia: Roadrunner Records
Typ: Album koncertowy
Producent: brak danych
Gatunki:
- hard rock >>
- southern rock