9 / 10
Maciej WilmiĹski
Płyta-sensacja, debiut jaki w dzisiejszych czasach już się nie zdarza.
Okazało się nagle, że w XXI wieku można przez kilka tygodni okupować pierwsze miejsca brytyjskich list przebojów i sprzedać ponad milion płyt, grając, wydawało by się, muzykę archaiczną, wymarłą i drugiej świeżości. **The Darkness** na swoim debiucie prezentują bowiem wzorcowo i archetypowo brzmiącą mieszankę hard i glam-rocka z lat 70-tych z heavym-metalem z lat 80-tych, co więcej, śpiewaną przez szarżującego wokalistę szaleńca (w pozytywnym znaczeniu), którego ulubionym środkiem wyrazu jest falset śpiewany w stylu kastrata. Dodajmy do tego dawno odeszły w zapomnienie hedonistyczno-seksistowski image z całą masą glamowych i kiczowatych strojów (przypomnijcie sobie najbardziej odjechane stroje Freddiego Mercury'ego). Mamy tu ledwie 10 numerów, niespełna 40 minut muzyki - pod tym względem również przypominają się stare czasy. Jak to możliwe, że taka grupa osiągnęła sukces? Wystarczą po prostu znakomite utwory...
Utwory ze szkoły **AC/DC**, **Kiss** czy **T-Rex**. Utwory pełne energii i czadu, oparte na znakomitych riffach, głównie w stylu **AC/DC** z najlepszego okresu (//Black Shuck//, którego wstęp brzmi jak zaginiony numer z **Highway to Hell**,//Givin' Up//). Utwory ze znakomitymi melodiami i niesamowicie chwytliwymi refrenami, pełne solówek w czasie których słychać, że spod kostki gitarzysty lecą iskry.
Powiedzmy sobie od razu- inspiracje są bardzo wyraźne. Ale zespołów, grających taką muzykę jest mnóstwo. Tu zadziałały trzy ważne czynniki. Numer jeden - wokalista. Hawkins często swym falsetem przeszarżowuje, ale nie da się ukryć, że ciężko nie ulec jego urokowi, w tym szaleństwie jest metoda. Poza tym, ten gość ma po prostu kawał głosu i do tego świetną barwę, dawno nie objawił się tak charakterystyczny i uzdolniony wokalista. Dzięki niemu nawet te najbardziej wzorowane utwory brzmią jak **The Darkness**. Numer dwa - niezwykła energia i przede wszystkim świeżość bijąca od tych utworów. Numer trzy - to po prostu świetne kompozycje.
Nie zabrakło hitów. //I Believe in a Thing Called Love// ma wszystkie cechy największych hardrockowych przebojów. Wiekopomny riff, z miejsca chwytająca melodia, niesamowicie przebojowy refren i ogniste solo. //Love is Only a Feeling// przypomina nam twór już nieco zapomniany, porządną rockową balladę. Znów znakomity, prosty kroczący riff ze świetną partią solową, odpowiedni patos i smutek w głosie, do tego chórki reszty ekipy w tle refrenu. Jak tu ich nie lubić?
Pozostałe utwory są tylko nieco mniej przebojowe, a co najważniejsze bardzo równe. W większości to klimaty hard rockowe ale są i porządne czady (//Black Shuck// czy //Get Your Hands Off My Woman//, gdzie Hawkins najbardziej szarżuje wokalnie) jak i numery spokojniejsze, urzekające melodiami (//Friday Night//).
Warto przyjrzeć się także tekstom, które nie uznają tematów tabu. Niektórzy już zapomnieli że można do słodkich, balladowych melodii całkiem w pełni poważnie śpiewać o masturbacji (utwór o wymownym tytule //Holding My Own//). Frank Zappa byłby dumny (mnie od razu na myśl przychodzi jego //I've Been In You//). A to tylko wierzchołek góry lodowej. Są i teksty o heroinie (//Givin' Up// ze słowami //All I Want is brown// i //I'd inject into my eyes, if there was nowhere else to stick my skag//), wspomnienie folklorystycznej legendy o duchu czarnego psa (//Black Shuck// z rozbrajającym fragmentem //That dog don't give a fuck// w refrenie), są też i tradycyjnie sprawy miłosne (//Love is Only a Feeling//, //Get Your Hands Off My Woman//). Jazda bez trzymanki...
Po prostu rewelacja. Koniec, bomba, kto nie słuchał, ten trąba.
Data dodania: 01-01-2012 r.
The Darkness
Data wydania: 2003
Wytwórnia: Atlantic
Typ: Album studyjny
Producent: Pedro Ferreira
Gatunki:
- hard rock >>
- glam rock
- heavy metal >>