5 / 10
Maciej WilmiĹski
**More** stanowi muzyczną ścieżkę do niszowego filmu o tym samym tytule w reżyserii Barbeta Schroedera. Członkowie zespołu liczyli zapewne po cichu, że dzięki tej muzyce zaistnieją w świecie filmu i być może uzyskają w przyszłości możliwość muzycznego zilustrowania jakiegoś naprawdę dużego dzieła. Film jednak znaczących sukcesów nie osiągnął, jego los podzieliła zatem muzyczna ilustracja, co po jej wysłuchaniu wcale nie dziwi. Powiedzmy sobie szczerze - jest po prostu przeciętna. Główna przyczyna tkwiła zapewne w braku czasu, muzyka została stworzona i zarejestrowana w pośpiechu, proces powstania albumu, łącznie z miksami, zamknął się w ośmiu dniach. Nie dziwi więc fakt, że w późniejszych wywiadach muzycy odnosili się do tej płyty z pogardą, wypowiadając się o niej jako "chałturze".
Tak naprawdę jest to album, którego można spokojnie słuchać w oderwaniu od filmu, ponieważ muzyka stanowi zaledwie niewielką część świata w nim przedstawionego. Zebrane tu utwory możemy podzielić na dwie grupy: niespecjalnie udane instrumentalne fragmenty - z założenia ilustracyjne oraz całkiem niezłe, choć wyraźnie niedopracowane, typowe dla ówczesnego etapu rozwoju zespołu, utwory "piosenkowe".
Uwagę zwracają już pierwsze dźwięki, gdzie sielankowa atmosfera wiosennego pikniku, uzyskana dzięki wykorzystaniu ptasich treli, nagle przeradza się w surrealistyczny i niezwykle ponuro zaśpiewany //Cirrus Minor//. Psychodeliczne partie instrumentów klawiszowych, mocno kojarzące się z tymi wieńczącymi // A Saucerful of Secrets//, zdają się doskonale oddawać ciemną stronę narkotykowego odlotu, co właśnie ten utwór miał ilustrować. Na pewno większość słuchaczy zatrzyma się także na dłużej przy //Green is the Colour//, prostej i urzekająco ładnej ballady o folkowym zabarwieniu, z łechcącymi ucho dźwiękami flażoletu Irlandzkiego, dość wysokim, łagodnym śpiewem Gilmoura i zgrabną fortepianową codą.
Na **More** zyskujemy niezmiernie rzadką okazję posłuchania zespołu w repertuarze iście hard rockowym. //The Nile Song// zaskakuje ostrym, brudnym riffem i drapieżnym śpiewem Gilmoura, ma wręcz punkowy posmak. Podobnie jest z bliźniaczym, opartym na bardzo zbliżonym riffie, ale znacznie słabszym //Ibiza Bar//.
Warto wspomnieć jeszcze kolejny, smutny w wymowie i klimacie //Cymbaline//, w dość nietypowy sposób zaśpiewany przez Gilmoura.
Utwory instrumentalne są, jak wspomniałem wcześniej, nie za ciekawe. Ci, którzy spodziewali się po **Pink Floyd** muzycznych motywów na miarę tych autorstwa Johna Williamsa czy Ennio Morricone, kryjących się pod tytułami //Main Theme// czy //Dramatic Theme// srodze się rozczarują. To raczej dość luźne improwizacje. Czego tu nie ma... Bongosy z orientalizującym fletem w tle (//Party Sequence//), flamenco (//A Spanish Piece//), dawka rozgorączkowanego jazzu (//Crying Song//) czy w końcu psychodelia w pełnej krasie (//Quicksilver//).
**More** należy traktować w dyskografii ** Pink Floyd** jako dzieło poboczne, jednakże nie pozbawione wielu interesujących fragmentów.
Data dodania: 01-01-2012 r.