Encyklopedia Rocka

5 / 10

Maciej Wilmiński

Pod niezwykle oryginalną i pomysłową okładką kryje się równie oryginalny, lecz, niestety, nieudany album. Mamy do czynienia z dziełem dwupłytowym. Pierwszy krążek to zapis dokumentujący koncertową działalność zespołu, a drugi premierowe utwory zarejestrowane w studio. Niekonwencjonalność całości przejawia się tym, że na drugi krążek każdy z muzyków przygotował własne kompozycje, mając do dyspozycji połowę jednej strony płyty. Był to zapewne nie tylko ciekawy eksperyment ale i swoista próba sił, okazja dla każdego z muzyków do zabłyśnięcia i zaprezentowania swoich kompozytorskich zdolności, a w konsekwencji może i przejęcia dowództwa nad pozbawioną lidera kapelą. Część koncertowa w mistrzowski sposób podsumowuje dotychczasową działalność grupy. Zebrane na niej cztery, chyba najbardziej wówczas reprezentatywne dla zespołu utwory, są zagrane naprawdę znakomicie, żwawiej i bardziej ekspresyjnie w stosunku do oryginałów. A na szczególną uwagę zasługuje pierwszorzędne wykonanie //Carreful With that Axe, Eugene// z niezwykle dynamiczną końcówką. Jedyny minus to niedosyt, że nie zmieściło się już nic więcej. Tym większy, kiedy wysłuchamy drugiej płyty zestawu. Na początek Wright i jego //Sysyphus// - dzieło z założenia ambitne, mające stanowić coś na kształt symfonii. Pełen patosu niezwykle mroczny wstęp zapowiada coś naprawdę ciekawego, dobre wrażenie utrzymuje też romantyczny motyw fortepianowy z początku drugiej części, który jednakże z czasem zmienia się w nijakie, męczące i hałaśliwe dźwiękowe dysonanse, sprawiające wrażenie przypadkowego uderzenia w klawisze, co i tak jest niczym przy tym, co czeka nas w części trzeciej. Czar szybko pryska. Ostatnia część przynosi uspokojenie i sielską atmosferę, która zostaje gwałtownie rozdarta, a na zakończenie słyszymy repryzę początkowego tematu. Mówiąc krótko - pomieszanie z poplątaniem - wydumany, kompletnie nieprzekonujący i przede wszystkim męczący dźwiękowy kolaż. Chciałoby się rzec, trzeba mierzyć siły na zamiary. Śpiew ptaków otwierający //Grantchester Meadows// Watersa jest bezspornie ukojeniem po ciężkostrawnym //Sysyphus//. W tej sielankowej balladzie, opiewającej uroki młodzieńczych lat spędzonych nad rzeką Cam, słyszymy tylko gitarę akustyczną i śpiew kompozytora na tle trelu ptaków i różnych efektów dźwiękowych, uwypuklających ilustracyjność tekstu (warto przysłuchać się zabawnej końcówce). O ile można doceniać ładny tekst i idylliczną atmosferę, to muzycznie jest to utwór monotonny i niespecjalnie ciekawy. Z kolei //Several Species...// to już tylko i wyłącznie zapis groteskowych dźwiękowych wygłupów Watersa, przede wszystkim manipulowania prędkością taśmy. W efekcie dostajemy zapis szybszych i wolniejszych stukotów i pisków oraz przemowę tytułowego Picta na zakończenie. Podobno najbardziej przerażony pomysłem na płytę był David Gilmour, który wówczas nie bardzo jeszcze wierzył w swe zdolności kompozytorskie. Nie dziwi więc, że jego //The Narrow Way// kompletnie nie przekonuje. Nijakie akustyczne granie wzbogacone piskliwymi efektami gitary elektrycznej to część pierwsza. Posępny, ciężki riff w stylu **Black Sabbath**, na tle którego z czasem słyszymy uciążliwe gitarowo-organowe eksperymenty to druga. Bezbarwny, tym razem wzbogacony wokalem, utwór w średnim tempie to trzecia. Także, totalna porażka. I na końcu Mason, który zaproponował perkusyjne pseudoimprowizacje z różnymi efektami dźwiękowymi, oplecione fletowymi miniaturami. Po prostu, zgroza. Konkluzja tego wszystkiego dość smutna - totalna klapa. Dlatego mimo bardzo udanej części koncertowej, ocena całokształtu jest bardzo niska.
Data dodania: 01-01-2012 r.

Ummagumma

Pink Floyd

Data wydania: 1969

Wytwórnia: Harvest

Typ: Album studyjny

Producent: Norman Smith, Pink Floyd

Gatunki: