7 / 10
PaweĹ Chmielowiec
W 1992 roku **Exodus** był w podobnej, komfortowej sytuacji, jak tuż przed wydaniem **Bonded By Blood**. Na scenie metalowej nastąpiło kolejne przesilenie i zespół mógł skorzystać z doświadczeń konkurencji, aby celniej uderzyć. Wiadomo było już, że era thrashu kończy się, a zmiany w muzyce są niezbędne. Tak zrobili **Metallika** czy **Anthrax** i dzięki temu przetrwali (czego nie można powiedzieć o **Vio-lence**, **Dark Angel** i wielu innych). **Exodus** również postanowił dopisać się do listy eksperymentujących. Bez powadzenia. Tym razem tytuł płyty okazał się proroczy. Siła przyzwyczajenia (tak po przetłumaczeniu brzmi tytuł płyty) fanów do thrashu okazała się zbyt silna, aby przyjąć z otwartymi ramionami tak odważne i ambitne dzieło jak **Force Of Habit**. Szeroka publiczność natomiast nie była w stanie zaakceptować wciąż zbyt mocnej muzyki.
Na tej płycie udało się grupie wygenerować muzykę zaskakującą i wymykającą się wszelkiej klasyfikacji. Potężne, soczyste brzmienie (genialna produkcja Chrisa Tsangaridesa!) nawiązywało do dni thrashowych chwały, ale same numery i ich melodyjność była raczej zaprzeczeniem koncepcji tej muzyki.
Album dosłownie ugina się pod ilością pomysłów. Główny twórca repertuaru Gary Holt znów jest w najwyższej formie i morduje nasze uszy mocarnymi riffami (//My, Myself & I, Thorn In My Side, Climb Before the Fall//, tytułowy). Souza śpiewa o wiele plastyczniej niż wcześniej. Z rockową melodyjnością, chciałoby się rzec. Flagowymi przykładami są //When It Rains It Pours// czy //Count Your Blessings//.
Trzeba też wytknąć potknięcia. W skrócie - przedobrzyli. Za dużo pomysłów na raz. Za dużo utworów na raz. Wszystkiego za dużo! Zespół dwoi się i troi, żeby **Force Of Habit** było różnorodne. Sięga po cudze utwory i znów raczej są to dziwaczne wybory. //Bitch// z repertuaru **Rolling Stonsów** lepiej by się wpasował w całość gdyby nie mocno wysunięta sekcja dęta. Jeszcze gorzej wypada //Pump It Up// autorstwa **Elvisa Costello**. Sam nie wiem. To miało być zabawne?
Czas wskazać najlepsze fragmenty. Z pewnością trzeba zacząć od **Architect of Pain**. 11-minutowe dzieło przepełniało dumą Holta, gdy prasa pytała o tę kompozycję. Rzeczywiście kawałek ciekawy. Niezwykły w swoim epickim rozmachu i klimacie. Bardzo nietypowy jak na **Exodus**.
Do moich faworytów na płycie zaliczyłbym //Me, Myself And I// z niezłym, skandowanych refrenem oraz //Climb Before the Fall// z czadową pracą gitar. Dobrych numerów jest jeszcze więcej, dlatego radzę "posiedzieć" z ta płytą trochę dłużej.
Data dodania: 01-01-2012 r.