7 / 10
Maciej WilmiĹski
**Scorpions** nigdy nie mieli u nas dobrej prasy. Tym większą więc pożywkę będą mieli zazdrośnicy z dostępem do szpalt poczytnych czasopism, kiedy ujrzą okładkę, a następnie posłuchają **Sting In The Tail** dzieła zamierzonego jako pożegnalna płyta załogi z Hannoveru. Okładka z trupią czaszką, młodzi producenci, rockowe do szpiku kości tytuły. I zgodnie z opakowaniem - nowocześnie brzmiąca, pełna rockowej werwy muzyka. Ciekaw jestem ile razy przeczytam, że panowie po 60-tce, wspomagani młodą sekcją rytmiczną, zapragnęli znów poczuć wiatr we włosach, wykopali z szafy starte skóry, nisko nastroili gitary, w obliczu twórczej blokady zatrudnili ludzi do poprzerabiania dawnych melodii i patentów na hity, a teraz zgrywają młodych herosów rocka... Fakt, jak ktoś chce się czepiać, będzie miał do czego. Ale, mniejsza z tym, piszta co chceta, prawda jest taka, że **Sting In The Tail** to bardzo przyjemny, zaskakująco pro-rockowy i lekko staroświecki album w nowoczesnym wydaniu. Tylko tyle. I aż tyle.
Nie wiem co się stało z tym zespołem. Bo płyta brzmi tak, jakby do grupy powrócił Herman Rarebell. I nie mam tu wcale na myśli partii perkusji, które brzmią jakby rzeczony Pan za nią zasiadał, lecz atmosferę albumu, energię i radość płynącą z tej muzyki. Tak, jakby do studia **Scorpions** nie wchodzili po kiepściutkim **Humanity Hour 1** i koncertach w coraz bardziej dziwnych miejscach, lecz zaraz po trasie promującej **World Wide Live**, naładowani przez publikę energią, z tłumami koczującymi pod oknami studia, próbującymi wyłapać jakikolwiek nowy dźwięk spod palców Rudolfa Schenkera. Słyszymy tu bowiem nieskrępowaną radość grania, energię i moc, jakiej dawno w tym zespole nie było. Jest zaskakująco rockowo, zaskakująco mocno, zaskakująco do przodu. Tak jakby w końcu przestali kalkulować, przejmować się czymkolwiek, tylko dali ponieść się emocjom i zagrali swoje.
Ale żeby nie było za różowo... Kiedy już opadają emocje i radość ze stylu, jaki przyjęli, niewątpliwie słuchacz zdaje sobie sprawę, że część melodii jakoś dziwnie znajoma, że część utworów wlatuje jednym uchem, a wylatuje drugim, że brzmienie trąci współczesnym ugrzecznionym rockiem, że te gitary trochę takie syntetyczne, że nazwisk przy utworach więcej niż członków zespołu... Tylko, że nie o to tu chodzi. Wydaje się, że zespół doskonale z tych wszystkich ułomności zdaje sobie sprawę, świadomie przyjmuje taką konwencję grania, a słuchaczowi pozostaje decyzja, wchodzisz w to czy nie?
Są tu niewątpliwie momenty, które powodują myśli, że płyta mogła by być świetna. //Raised on Rock// - co z tego, że riff wyraźnie zapożyczony od **Blur**, skoro Jabs ozdabia go jak za najlepszych czasów, Meine śpiewa w sposób niemalże wymarzony, a refren przypomina najlepsze czasy **Scorpions**, kiedy to od nich uczono się patentu na melodyjne hejwi. Nie zapominajmy jeszcze o tekście, niektórym z pewnością wrócą świetne wspomnienia i łzy pociekną po policzku... //Slave Me// to też dawno nie słyszany u **Scorpions** styl. Mocarny riff, mroczny śpiew, wykrzyczany refren, porządne solo Jabsa. Szkoda tylko, że tak nagle się to urywa. //Turn You on// - to znów utwór jak z najlepszych lat, piękne riffowanie i charakterystyczne melodie. Przy okazji tego utworu warto zauważyć, że na tej płycie w końcu pograł sobie Matthias Jabs. Po kilku latach letargu i króciutkich solówkach-ozdobnikach, tu i ówdzie przypomniał sobie, że przecież kiedyś bywało inaczej. Bardzo dobre momenty ma też //Let's Rock//, a //Spirit of Rock// to taki przyjemny rocker w średnim tempie. Mało?
No tak, sporo tu utworów, które specjalnie nic nie wnoszą. Weźmy takie //Sting in the Tail// - ot przelatuje, potupujemy nogą i tyle... //No Limit// to zgrabna ale i bezwstydna wariacja na temat //Bad Boys Running Wild//, a wykrzyczany refren przypomina czasy, kiedy szukało się w książkach płyt **Scorpions** szyldu, pod jakim występowali chórzyści pod dowództwem Rudolfa. No i ta rockowa końcówka. Z kolei //Rock Zone// to ostrzejsze //Deep and Dark// z **Unbreakable** (patrz riff). Z tymże to takie czadowanie, skandowanie i naparzanie donikąd. Ech, naprawdę dość tych porównań. Ale nie sposób od nich uciec. Niemniej jednak, słucha się tego naprawdę nieźle.
Zostały ballady. Chyba wszyscy pogodzili się już dawno temu z tym, że czasy gdy **Scorpions** uważani byli za mistrzów w ich pisaniu minęły bezpowrotnie. Na szczęście tym razem nie są to koszmarki typu //She Said// czy //Love Will Keep us Alive//. W mocniejszym, nie do końca balladowym //The Good Die Young// mamy bardzo zgrabny refren, ale i zestaw ogranych patentów, zgodnie też z współczesną modą w tle coś tam mruczy,a gdzieniegdzie i śpiewa "pani z popularnego gotyckiego zespołu". Zespół strasznie przyczepił się do //Send Me an Angel//, bowiem i //Lorelei//, jak i //SLY// strasznie dużo (zdecydowanie za dużo) z tego utworu czerpią. Brak jednak tego błysku, co zastąpiono dużo większą dawką lukru, choć w //SLY// Klaus momentami wchodzi w te rejony, gdzie robi się naprawdę pięknie, solówka też ma w sobie sporo magii. Ale zakończenie płyty, eee...
Nie oszukujmy się, że **Scorpions** na nowo zdefiniowali siebie w XXI wieku, że mamy tu rzeczy na miarę dawnej świetności i że w ogóle rewelacja. Ale też śmiało możemy chłopakom, pardon, Panom, przybić piątkę i podziękować im za ten album.
P.S. Nie chce mi się wierzyć, że już nic więcej w studio nie nagrają. Myślę, że to nie są ostatnie słowa z ich strony.
Data dodania: 01-01-2012 r.
8 / 10
Marcin Budyn
Kiedy dyskografię **Scorpions** zamykała płyta **Pure Instinct** nie wierzyłem, że ten zespół jest jeszcze w stanie nagrywać prawdziwe hardrockowe killery, zwłaszcza że głos Klausa wydawał się wtedy pozbawiać wszelkich złudzeń. Czternaście lat później odpaliłem płytę **Sting In The Tail** i szczęka mi opadła. Hardrockowy charakter, moc i energia wprost eksplodują z tego albumu, a na pierwszy plan wysuwa się Klaus Meine, będący w formie najlepszej od dwudziestu lat!
Płyta z pewnością odkrywcza nie jest. Zachwycać powinna przede wszystkim niesamowita porcja energii skumulowana na tym krążku. Takiego żywiołu jak w //Rock Zone// czy //No Limit// w **Scorpions** dawno nie było. Ogólnie jest prosto, bez zbędnej filozofii, bardzo gitarowo, drapieżnie i ultramelodyjnie. Takie kawałki jak //Raised on Rock//, //Slave Me// czy //Turn You on// zachwycają "ciętą" przebojowością, a są jeszcze: energetyczny utwór tytułowy, pozytywny //Spirit of Rock// i ozdobiony flażoletami, bardzo gitarowy //Let's Rock//. Trochę gorzej wypadają ballady. O ile jeszcze //Sly// broni się emocjonalnością i klimatem (choć brakuje tu kulminacji), a popowe //The Best is Yet to Come// na zakończenie przywołuje nostalgiczny klimat w sam raz do machania na pożegnanie chusteczkami przez fanki, o tyle //Lorelei// brzmi dość pospolicie i piosenkowo i jest wyraźnie najsłabszym ogniwem na płycie.
Na osobną wspominkę zasługuje nieco patetyczny //The Good Die Young// gdzie w chórkach udziela się Tarja Turunen. Sam utwór dzieli się na klimatyczne, ciekawe zwrotki i mocarny, bardzo "scorpionsowy" refren. Szkoda tylko, że muzycy nie wykorzystali do końca potencjału jaki niesie ze sobą ten utwór i zamiast trzeciej zwrotki nie postarali się o jakieś dłuższe solo lub jakieś urozmaicenie. Pozostaje niedosyt.
Momentami dają się zauważyć niemal bezczelne zapożyczenia z własnej twórczości. Ale o ile riff z //Bad Boys Running Wild// rządzi i dzieli w doskonałej aranżacji //No Limit//, a riff z //Deep and Dark// znacznie korzystniej wykorzystany jest w //Rock Zone// o tyle dość dosłowne cytaty z //Send Me an Angel// w //Lorelei// i //Sly// zdecydowanie irytują.
Ogólnie płyta zadziwiająco dobra i jest to pożegnanie w wielkim stylu. Zawiera naprawdę fajne kompozycje, które aż zioną starym, dobrym **Scorpions** z lat 80-tych. Można narzekać, że zabrakło na płycie jakiegoś bardziej niepospolitego, cięższego numeru, ale muzyka na **Sting In The Tail** niesie z sobą tyle pozytywnych wibracji, że nie ma sensu oceniać jej z perspektywy "braków". Ten album to sentymentalna podróż w przeszłość w najlepszym wydaniu. Polecam!
Data dodania: 01-01-2012 r.
8 / 10
RafaĹ Biela
Jest 22 marca 2010. Płyta jest dostępna w Europie zaledwie od trzech dni. W Stanach dopiero od jutra. Obecne wyniki sprzedaży, opierając się na notowaniach sklepów Amazon - 1 miejsce w kategorii Hard Rock & Metal w USA, Niemczech i Francji, 2 miejsce w Anglii. W kategorii Rock - 1 miejsce w Niemczech, 3 we Francji, 10 w USA, 26 w Anglii. Tak, to nie pomyłka. Co się stało, że po 20 latach uporczywego ignorowania, świat znowu pokochał **Scorpions**?
Od czasów **Crazy World** z 1990 roku, **Scorpions** nie odnotowali znaczącego sukcesu ani w sensie artystycznym, ani komercyjnym. Eksperymenty z poszukiwaniem nowego stylu przyniosły efekty w postaci słabych płyt. Narosło wokół zespołu mnóstwo pretensji i oczekiwań, ale chyba nikt nie wierzył, że starsi panowie po 60-tce będą w stanie je spełnić. A jednak!
**Sting In The Tail** zdaje się być nagrywane z listą życzeń fanów w ręku, na której odznaczali kolejne pozycje. Hard rockowa energia - jest. Szybkie tempa, ostre gitary - są. Chwytliwe melodie - a jakże. Od pierwszych dźwięków słyszymy, że **Scorpions** przestali wyważać otwarte drzwi, a zaczęli robić znowu to, co potrafią najlepiej. Prosty, ale jakże chwytliwy riff (nic to, że jest wypadkową //Rock You Like a Hurricane// i //Song 2// zespołu **Blur**), gitarowe unisono, ostry jak brzytwa głos Klausa Meine i melodia, która naprawdę porywa. Oto nowi - starzy **Scorpions**. Złośliwi powiedzą, że //Raised on Rock// mogłoby powstać w latach 80-tych. I co z tego? Oni już prochu nie wymyślą, a mogą nam dać sporo radości. I dają!
Płyta przepełniona jest klimatem hard rocka lat 80-tych. Radosny, imprezowy nastrój, mnóstwo głośnych gitar, bujający rytm, ostre solówki i nawet teksty jak za dawnych lat celebrują radość życia. Nie da się ukryć, że nie jest to specjalnie wyrafinowany kierunek i mnóstwo tu nawiązań do przeszłości. Ale podane jest to na tyle efektownie, że nie tylko nie razi, ale wręcz cieszy i bawi. Co jeszcze można zrobić z liczącym ćwierć wieku riffem //Bad Boys Running Wild//? //No Limit// pokazuje, że da się go wykorzystać do zrobienia kolejnego porywającego kawałka. Nie wierzyłem, że **Scorpions** jeszcze zagrają tak gęste ścieżki uzupełniających się dwóch gitar, jak w zwrotce tego utworu. A są tu rzeczy jeszcze lepsze. //Turn You On// świeci blaskiem najlepszych czasów klasycznego hard rocka, co za riff, co za melodie!
Nie jest to jednak płyta jednowymiarowa. //Slave Me// zaskakuje prostym, ciężkim riffem i wściekłym, agresywnym wokalem. Takiego Klausa dawno nie słyszeliśmy. Z kolei //Rock Zone// wyrywa do przodu, to jedna z najszybszych i najostrzejszych rzeczy, jakie nagrali. Na drugim biegunie bardziej radiowe //Spirit of Rock//, zgodnie z tytułem pokazuje o co chodzi w klasycznie rockowym, przebojowym graniu.
Osobna kwestia to ballady. Niegdysiejsi mistrzowie gatunku w ostatnich latach zaliczali w tej kategorii blamaż za blamażem. Na **Sting In The Tail** jest dużo lepiej, chociaż bez zachwytu. //Lorelei// i //SLY// to solidne rzeczy, których słucha się przyjemnie, jednak do najwyższej formy trochę zabrakło. Ciekawe jest też zamykające album //The Best is Yet to Come//, ale może nieco zbyt nostalgiczne. Zostaje jeszcze quasi ballada //The Good Die Young// z gościnnym udziałem Tarji Turunen, ciekawy utwór z mocnym, podniosłym refrenem.
Zaletą płyty jest to, że jako całość sprawia wrażenie wyjątkowo równej. Ma to swoje gorsze strony, bo brak tu jakiegoś naprawdę wybitnego, genialnego utworu. Z drugiej strony jednak nie znajdziemy tu też gniotów, których na poprzednich płytach było po kilka. Słabsze jest chyba tylko //Let's Rock//, ale nie przynosi wstydu. Jeśli już mówić o wadach, to raczej trzeba uczciwie powiedzieć, że to wszystko już było, a sama muzyka nie grzeszy ambitnością. Cóż... trudno.
**Sting In The Tail** zapowiadane jest jako ostatnia płyta **Scorpions** i doprawdy trudno w to uwierzyć. Przecież są w wybornej formie! Szczególnie Klaus Meine, którego głos jest mocny, pewny i ostry jak żyleta. Ale chyba właśnie o to chodzi - żegnają się godnie. Wypada tylko podziękować za te wszystkie lata. A może też uderzyć się w pierś, że w nich nie wierzyliśmy?
Data dodania: 01-01-2012 r.