Encyklopedia Rocka

8 / 10

Paweł Derwiński

Wiele osób czekało na tę płytę z wypiekami na twarzach. Frontman wielkiego **Soundgarden** powraca na scenę, tym razem ze swoim solowym projektem! Euforia? Hm... nie wiem czy to słowo oddaje emocje, które towarzyszyły premierze tego materiału. Jedno jest pewne - Chris Cornell zmusił ludzi do tego, aby spojrzeli na jego osobę z nieco innej perspektywy. Zaprezentował muzykę inną niż ta, do której przyzwyczaiła nas jego macierzysta formacja. Chociaż... jeśli ktoś uważnie śledził ewolucję **Soundgarden**, to z pewnością zauważył, że z każdą płytą było coraz bardziej melodyjnie. Cornell coraz częściej przyznawał, że ciągnie go w stronę starej, piosenkowej szkoły stworzonej przez niejakich **The Beatles**. Album **Euphoria Morning** zbiorem ładnych piosenek niewątpliwie jest. Jeśli jednak dają się tu słyszeć echa twórczości słynnej czwórki z Liverpoolu, to są one dość odległe. Płyta nie pozostawia natomiast wątpliwości, co do tego, że w drugiej połowie lat 90-tych **Chris Cornell** był pod silnym wpływem muzyki swojego dobrego kumpla Jeffa Buckleya. Zmarłemu tragicznie dwa lata wcześniej Buckleyowi zadedykowany został zresztą utwór //Wave Goodbye//. Ta wyjątkowo udana kompozycja nie jest jedynym punktem płyty, w którym autor próbuje niemal kopiować manierę wokalną Buckleya. Nie jest to zarzut, gdyż ostatecznie **Euphoria Morning** od strony wokalnej jest być może najlepszym albumem w całym dorobku artysty. Cornell przestał ukrywać się za ścianą gitar. Tym razem to jego głos gra główną rolę, a cała reszta to tylko dodatek. Oczywiście nie każdemu będzie się to podobać, bo czasem z każdego kąta jakaś brzmieniowa bieda wygląda. Weźmy dla przykładu utwór //Sweet Euphoria//. Chris nagrał go podobno pewnego ranka w swoim mieszkaniu, korzystając tylko z dobrodziejstw gitary akustycznej. Idea może ciekawa, ale wynik dość nijaki. Aranżacja innych utworów jest może nieco bogatsza, ale w zasadzie od początku do końca jest bardzo delikatnie i tak jak już wspomniałem instrumenty wydają się być tylko tłem dla wokalu. W przypadku nudnych linii melodycznych wynik mógłby być tragiczny. Ładnych melodii jest tu jednak pod dostatkiem. //Flutter Girl//, //Preaching the End of the World//, //Moonchild//, //Pillow of Your Bones//... mam wymieniać dalej? Nie. Nie są to nachalne przeboje. To po prostu ujmujące nastrojem, subtelne piosenki. W tym miejscu warto zwrócić uwagę na to, że od strony kompozytorskiej duży wkład w tworzenie tego materiału mieli nowi współpracownicy Cornella, czyli Alain Johannes i Natasha Shneider (obydwoje na co dzień grający w zespole **Eleven**). A skoro już jesteśmy przy sprawach personalnych, to w ramach ciekawostki dodam, że za bębnami zasiadł naczelny perkusista Ameryki, czyli Josh Freese (**A Perfect Circle**, **The Vandals**, **NIN**). Osobiście odnoszę wrażenie, że spór wokół ocen tej płyty, dotyczy przede wszystkim pewnych wartości, a nie rzeczywistego poziomu utworów. Fani **Soundgarden** nie dostali powtórki z rozrywki i wielu z nich chyba nie mogło znieść tego, że ich ulubieniec wziął się za pop. Tak. Bo **Euphoria Morning** jest wypełnione muzyką pop. Tylko nie mylcie tego z papką, która przeważnie wylewa się z radia. To pop dojrzały. To dobre utwory i doskonale zbudowany klimat. Według mnie, to bez dwóch zdać najlepsza rzecz, jaką Chris Cornell stworzył poza **Soundgarden**.
Data dodania: 01-01-2012 r.

Euphoria Morning

Chris Cornell

Data wydania: 1999

Wytwórnia: Interscope

Typ: Album studyjny

Producent: Chris Cornell, Natasha Shneider, Alain Johannes

Gatunki:

  • rock
  • pop rock