5 / 10
Maciej WilmiĹski
**Savage Amusement** to jedno z największych komercyjnych osiągnięć **Scorpions** - 1 miejsce w Europie i 3 w Stanach mówią same za siebie. Niestety sukces ten wcale nie wynikł z genialnej zawartości albumu, a wręcz przeciwnie - jest to bowiem jedno z najsłabszych osiągnięć zespołu, do którego muzycy wracają bardzo niechętnie i sami po latach przyznają, że to ich najsłabsze dzieło. Skąd więc tak wysokie notowania ? Cóż, były kiedyś takie czasy, że albumy **Scorpions** kupowało się w ciemno, wiedząc że zespół nie schodzi poniżej bardzo wysokiego muzycznego poziomu. Niestety, tym razem było inaczej, ale czyż można bez końca nagrywać same znakomite albumy?
Prace nad **Savage Amusement** przeciągały się w nieskończoność - etatowy producent Dieter Dierks był niezadowolony z nowych piosenek zespołu, a wkrótce między nim, a resztą zespołu doszło do ostrego konfliktu. Znalazło to swoje odzwierciedlenie na albumie - jego największymi bolączkami są brak pomysłów i fatalna produkcja.
Produkcja strasznie tu "kuleje" - sterylne, plastikowe i zbyt wygładzone brzmienie przypomina bardziej klimaty dyskotekowe, niż rockowe i zupełnie nie pasuje do muzyki **Scorpions**. Niewątpliwie Dierks chciał unowocześnić brzmienie grupy i przybliżyć je do ówczesnych trendów (wszak od **Love At First Sting** minęły aż 4 lata), jednakże stanowczo przesadził i nic dobrego z tego nie wyszło.
Same kompozycje są natomiast zbudowane według sprawdzonej recepty - dużo fajnych melodii i chwytliwe refreny. Niewątpliwie początkowe utwory (//Don't Stop At The Top//, //Rhythm Of Love//, //Passion Rules The Game//) to dobre kompozycje i mogą się podobać - słucha się ich miło, jednakże brakuje tutaj iskry i mocy, które były siłą napędową poprzednich krążków. Może gdyby zagrane były ciężej, gdyby brzmienie było inne - nabrałyby innego kolorytu. Najlepiej broni się dynamiczny //We Let It Rock... You Let It Roll// - ze znakomitym riffem, zagrany z odpowiednim czadem. Utwór ten doskonale nadawałby się na zastąpienie wysłużonego //Coming Home// w roli otwieracza koncertów.
O pozostałych piosenkach można napisać tylko tyle, że są. Owszem, czasami słychać fajny riff (//Believe In Love//), a Klaus potrafi bardzo fajnie zaśpiewać (//Every Minute Every Day//), są to jednak rzeczy nijakie, wtórne i po prostu nudne, drażniące sztampowymi, infantylnymi tekstami oraz słodziutkim, rozdzierającym śpiewem. Zabrakło zapadających w pamięć riffów i wyrazistych solówek. Ogólnie - wielka i wyraźna obniżka formy...
**Savage Amusement** to jeden z nielicznych albumów **Scorpions**, który po prostu się zestarzał i po latach się nie broni. Przede wszystkim dlatego, że muzycznie to jedno z ich najsłabszych dokonań. Rzecz tylko dla fanów (choć i u nich pewnie obrasta na półce kurzem), pozostałym stanowczo odradzam.
Data dodania: 01-01-2012 r.
5 / 10
Marcin Budyn
Doczekaliśmy się w końcu słabej płyty **Scorpions**. Lekkie przeboje i syntetyczne brzmienie przyniosły płycie **Savage Amusement** komercyjny sukces, jednak poziom muzyczny albumu jest z pewnością niższy niż można się było spodziewać. Zespół zrzucił winę na konflikt z producentem Dieterem Dierksem, który odegrał przecież wielką rolę w historii zespołu produkując wszystkie albumy od 1975 roku. Zmęczenie materiału? Wypalenie twórcze? Nadmiar wody sodowej w głowach muzyków i producenta?
Zaczyna się nawet nieźle - znakomite intro, fajne zwrotki oraz refren i w sumie dość przyzwoity soft metalowy //Don't Stop at the Top// jeszcze trzyma poziom. Scorpionsowego pazura można poczuć słuchając drugiego na płycie //Rhythm of Love//, w ucho wpada //Passions Rules the Game//, trochę energii dają //We Let It Rock, You Let It Roll// i //Love on the Run//, ujdzie w tłumie ballada //Believe in Love//... ale i te utwory rozpatrywać możemy co najwyżej w kategorii "niezłych". A mamy też nudny //Walking on the Edge//, zupełnie nijaki //Every Minute, Every Day// i irytujący //Media Overkill//.
**Savage Amusement** to zdecydowane obniżenie lotów przez **Scorpions**.
Data dodania: 01-01-2012 r.