8 / 10
Maciej WilmiĹski
Kiedy otworzyłem płytę, ze środka wypadła reklama nowego okolicznościowego wydania **Blizzard Of Ozz**. Tak, tak, **Scream** od solowego debiutu Osbourne'a dzieli trzydzieści lat ! Nie tylko z tej okazji sporo fanów liczyło na powrót Ozzy'ego do klasycznego hejwi czy hard rocka. **Scream** to pierwsza od 1986 roku płyta Ozzy'ego bez Zakka Wylde'a na gitarze. Jego następca - trzynaście lat młodszy Gus G., wydawał się być gościem gustującym w takich właśnie brzmieniach.
Tymczasem - nic z tego. Podobnie, jak w przypadku **Black Rain** czy **Down To Earth** dostajemy płytę mocno zanurzoną we współczesnym metalowym stylu, tym razem jednak znacznie cięższą brzmieniowo. Na szczęście Ozzy nie zapomniał o melodiach, tych nie szczędzi nam w z miejsca zapadających w pamięć refrenach. W efekcie - dostajemy płytę niezwykle udaną, pełną witalności, troszkę może nierówną, za to momentami wchodzącą w rejony i na poziom, których chyba nikt już się w wykonaniu Ozzy'ego nie spodziewał.
//Time waits for no one// śpiewa w jednym z utworów Ozzy. I ten czas niestety słychać w jego głosie. Masa nakładek, filtrów i wszelakich efektów nałożonych na wokal, powoduje, że wciąż brzmi on bardzo dobrze (momentami jednak zbyt syntetycznie), niemniej jednak wyraźnie słychać, że chociaż chęci, pomysły i energia wciąż są nieposkromione, to śpiewanie przychodzi mu z coraz większym trudem. Nie zmienia to jednak faktu, że na **Scream** w wielu utworach (//Time//, //Let Me Hear You Scream//, //Diggin' Me Down//) słyszymy linie wokalne, które naprawdę zaskakują i robią wrażenie.
Właśnie, //Diggin Me Down//. To utwór, który śmiało można okrzyknąć //Diary of a Madman// AD 2010. Rhoadsowski wstęp na akustyku, potężny riff, kapitalny refren i przede wszystkim podobnie olśniewające zwolnienie ze wspaniałą wokalizą i drapieżnymi zagrywkami na koniec. Tuż za nim na liście atutów - //Let Me Hear You Scream//. To utwór najbliższy starym czasom, jednak zanurzony w nowoczesności - szybki, porywający, niesiony dynamiczną gitarą, ze znakomitym mostkiem i wykrzyczanym refrenem stworzonym wprost na koncerty. Z miejsca dobrze do płyty wprowadza nas niewątpliwie //Let It Die// - świetnie się rozwijający pod względem wokalnym, z solem gdzieś w połowie w stylu, jakim dawno na płytach tego Pana nie słyszeliśmy. I przepoteżny //Soul Sucker// z prostym, topornym riffem, agresywnym wokalem i znów - niezwykle przebojowym refrenem. Myślę, że fani **Black Sabbath** nie obraziliby się, gdyby tak brzmiała muzyka tego zespołu w dzisiejszych czasach.
Rolę przerywników między ołowiem lejącym się z głosników pełnią ballady. W końcu inne, niż ostatnio, nie tak schematyczne (nie tyczy się to tekstów) i oczywiste. Na plus zasługuje tu szczególnie //Time// z refrenem, od którego naprawdę cieżko się uwolnić.
Tak, tak, wiem. Gus G. - nie zapomniałem o nim. Między wierszami zresztą uważny czytelnik wyczytał, jak się spisał na **Scream**. Zważywszy na to, że przyszedł praktycznie "na gotowe" i wniósł tylko solówki i jakieś pomysły do gotowych już utworów, można marudzić, że przecież Zakk też by to zagrał. Może i tak, można się spierać się co do tego, co właściwie wniósł on na płytę, niemniej jednak facet spisał się tu znakomicie. Brak Zakka jest kompletnie nieodczuwalny.
Chociaż druga połowa płyty jest znacznie słabsza niż pierwsza i zdarzyły się niewypały (//Latimer's Mercy//), to jako całość **Scream** wzbudza niezwykle pozytywne odczucia. Miejmy nadzieję, że Ozzy zmobilizuje się jeszcze i - mimo wyraźnego pożegnania w wieńczącej całość miniaturce //I Love You All// - wyda jeszcze przynajmniej jedną płytę.
Data dodania: 01-01-2012 r.