**Judas Priest** to jeden z tych zespołów, które jak to się mówi "żyją sceną". Zawsze dawali niesamowite koncerty, ich utwory w wykonaniu "na żywo" dostawały dodatkowego blasku i dawały jeszcze mocniejszego kopa niż w wersjach studyjnych. Wszak **Unleashed In The East** uważany jest za jeden z najlepszych koncertowych albumów w swoim gatunku... Tym bardziej więc czuję niedosyt słuchając płyty **Priest... Live!**. Moim zdaniem w tamtym czasie stać ich było na bardziej efektowne koncertowe wydawnictwo, dokumentujące najlepszy okres w ich karierze. Nie znaczy to, że płyta jest zła. Jest dobra, a może nawet bardzo dobra. Utwory brzmią dynamicznie, selektywnie, świetnie spisuje się zarówno Halford, jak i duet Tipton/Downing, a ze sceny dostajemy pyszną porcję hitów, takich jak //Breaking the Law//, //Electric Eye//, //Heading out to the Highway//, //Metal Gods//, //The Sentinel// czy pędzący na złamanie karku //Freewheel Burning//, nie mówiąc już o zaserwowanych na deser //Living After Midnight// i //You've Got Another Thing Comin'// Niestety materiał pochodzi z trasy **Turbo**, skutkiem czego wśród prezentowanych utworów mamy aż pięć pochodzących z tego albumu, które co prawda wypadają całkiem fajnie, dynamiczniej niż na albumie, ale wolałbym bardziej "wystrzałowy" zestaw numerów na koncertówkę reprezentującą **Judas Priest** lat 80-tych. Inna sprawa, że choć rozpoczynający repertuar, wzbogacony syntezatorami //Out in the Cold// brzmi ciekawie i tajemniczo, to stanowi jednak mało rozgrzewający początek występu. Wspomniane wydawnictwo to jednak wciąż koncert **Judas Priest**, zestaw hitów też robi wrażenie i na pewno więc po **Priest...Live!** warto sięgnąć. Niemniej jednak, wbrew oczekiwaniom materiał z tej płyty nie zwala z nóg, głównie przez dość "miękkie" brzmienie - oczywiście jak na jednego z liderów ówczesnego heavy metalowego rynku.