6 / 10
Marcin Budyn
W 2005 roku każdy fan rocka i metalu, wychowany na dokonaniach starych mistrzów zastanawiał się jak będzie wyglądał wielki reunion **Judas Priest**. Kilka lat wcześniej taki manewr z powodzeniem udał się **Iron Maiden**, którzy po powrocie Dickinsona wrócili na szczyt heavy metalowej hierarchii z albumem **Brave New World**. Nasuwała się pewna analogia, zwłaszcza, że Halford w międzyczasie podobnie jak frontman Maiden pokazał się z najlepszej strony, wydając bardzo dobre albumy solowe. Wielu z nas oczekiwało zatem czegoś niezwykłego. Wielu z drżeniem rąk wyjmowało z pudełka krążek **Angel Of Retribution**. Była chwila entuzjazmu, ale dziś już nie ma wątpliwości, że w porównaniu do oczekiwań płyta okazała się jednak rozczarowaniem.
Zaczyna się z impetem - mamy na wstępie triumfalnie brzmiący //Judas Rising//. Potem jest wtórny do bólu, ale jakże cudownie, radośnie "judasowy", rozpędzony //Deal with the Devil//. Ale już kolejny numer - singlowy //Revolution// nie ma jednak większej siły przebicia. Muzyka na **Angel Of Retribution** jest po prostu sentymentalnym powrotem do czasów klasycznego metalowego grania z trochę nowocześniejszym brzmieniem. Słucha się tego fajnie (chociażby udany //Hellrider//), ale nie ma na tym albumie nic powalającego.
Oprócz stricte metalowych kawałków mamy takie rzeczy jak quasi-balladowy (zresztą całkiem udany) //Worth Fighting For// i niestety słaba ballada //Angel//. W końcówce podjęto próby stworzenia czegoś ambitnego, bardziej epickiego, a mianowicie //Lochness//. Momentami brzmi to obiecująco, ale irytować może patetyczny refren, brzmiący jak pieśń kościelna.
**Angel Of Retribution** to pozytywna płyta, przypominająca stare dobre czasy dla heavy metalu. Solidne rzemiosło, nic więcej.
Data dodania: 01-01-2012 r.