7 / 10
PaweĹ Chmielowiec
**Tattoos & Tequila** wzbudza skrajne uczucia. Z jednej strony żal, że po 15 latach milczenia wokalista wraca zaledwie z albumem wypełnionym (głównie) przeróbkami, z drugiej trzeba przyznać, że płyty pysznie się słucha. To kipiący szczerą energią, kawał dobrego, starego hard rocka.
Na początek apetyt rozbudza nagranie tytułowe – jedna z dwóch nowości, jakie Vince przygotował (a właściwie Marti Frederiksen, który komponował dla **Aerosmith** czy **Ozzy'ego Osbourne'a**). Bardzo solidne, hard rockowe granie przywołujące klimat lat 80-tych Jest zgrabna melodia (refren!), są mocne riffy, tekst podkreślający uroki gwiazdorskiego życia. Sto procent rocka. Cieszę się, że Vince nie próbuje unowocześniać na siłę swojej muzyki jak to robi **Motley Crue**. W podobnym tonie utrzymane jest drugie nowe nagranie //Another Bad Day//. Pełnokrwista, romantyczna ballada bez nadmiaru słodyczy.
Nowe kawałki doskonale wpasowały się między rockowe szlagiery. Jak dla mnie zabawa była (a raczej jest) przednia, szczególnie dlatego, że do repertuaru **Tattoos And Tequila** trafiły utwory, które nie każdy musi znać. Choćby //He's A Whore// z repertuaru **Cheap Trick** czy //Bitch is Back// **Eltona Johna**. Nie zabrakło też bardziej oczywistych wyborów jak //No Feelings// **Sex Pistols** (do ich dorobku Vince sięgał jeszcze z **Motley Crue**), //Nobody's Fault// **Aerosmith** (z kultowej płyty **Rocks** z 1976 r.) oraz czegoś, co nie powinno, a jednak mnie zaskoczyło. Rewelacyjne, super ekspresyjne wykonanie Presleyowskiego //Viva Las Vegas// (brawa w pierwszej kolejności dla gitarzysty Jeffa Blando).
Co by nie gadać, to mam wrażenie, że kluczem do doboru numerów na ten album był głównie rockowy czad. Miała wyjść bezpretensjonalna, radosna, gitarowa płyta i tak się stało. A że Vince Neil, mimo swoich lat, jest w świetnej dyspozycji głosowej, zebrał dobrych muzyków i dobrze wyprodukował materiał, świetnie się **Tattoos & Tequila** słucha. Zaskakująco udana płyta.
Data dodania: 01-01-2012 r.