5 / 10
Maciej WilmiĹski
Po bardzo udanym, utrzymanym w starym i sprawdzonym stylu albumie **Unbreakable**, kolejny krążęk miał stanowić wprowadzenie zespół w nowoczesność, bez oglądania się za siebie. Zapowiedzi były niezwykle obiecujące, tym bardziej że zespół nawiązał współpracę z Desmondem Childem - facetem, który wie jak osiągnąć sukces, który przywrócił sławę **Alice Coopera** (album **Trash**) i wykreował **Bon Jovi** (album **Slippery When Wet**). Zresztą lista artystów, z którymi współpracował Child jest naprawdę imponująca: **Dream Theater**, **KISS**, **Roxette**, **Aerosmith**, **Meat Loaf** ale i **Ricky Martin**, **Cher** czy **Bonnie Tyler**.Oczekiwania na pewno były ogromne. Niestety, nie zostały one spełnione. Powiem więcej, dla mnie ta płyta jest ogromnym rozczarowaniem.
Początek jest niesamowity. //Hour I// to drapieżny i nowoczesny utwór w stylu, jakiego jeszcze na płytach **Scorpions** nie słyszeliśmy. Potężne, wgniatające brzmienie, industrialne gitary, zadziorny śpiew Klausa i fenomenalna solówka (gościnny udział Johna 5)- to wszystko robi ogromne wrażenie. Niestety, po tym utworze zespół nie idzie za ciosem, a wręcz przeciwnie, wyraźnie uchodzi z niego powietrze. Kolejne piosenki okazują się wygładzonym, przyjaznym radiu pop-rockiem, przypominającym to, co zespół oferował nam na płycie **Pure Instinct**. Większość zbudowana jest na zasadzie mocny riff- popowe zwrotki-melodyjny refren. Niestety, wszystko to wpada jednym uchem, a wypada drugim, utwory wypadają po prostu nijako i nieciekawie, nie mając w sobie nic przyciągąjącego. Brakuje energii, mocy, oryginalności. Weźmy chociażby //321// - ubogiego krewnego //Blood Too Hot//, w którym zachęcający do dawania czadu refren po prostu nuży i nie ma nawet połowy tej energii, co wspomniany utwór.
Mało tu stylu **Scorpions**, co zresztą nie dziwi, gdy spojrzymy na twórców kompozycji, wśród których znajdziemy oprócz Desmonda Childa i jego współpracownika Jamesa Michaela, między innymi członków **The Rasmus**, Johna 5, Erica Bazilliana, Jasona Paige, czy Andreasa Carlssona (twórcy kilku przebojów **Backstreet Boys** i **Britney Spears**). Po spojrzeniu na tę listę nie dziwi już klimat, w którym utrzymana jest ta płyta. To w większości kompozytorzy popowi, jeżeli już tworzący w świecie rocka, to w stylu **Bon Jovi**. Szkoda, że tak mocno odcisnęli oni swoje piętno na tych utworach.
Po raz kolejny rozczarowują ballady - niesamowicie przesłodzonego //Love Will Keep Us Alive// słucha się wręcz z zażenowaniem, a //Your Last Song//, a zwłaszcza //Love Is War// przed totalną nijakością ratują tylko bardzo dobre refreny. Jest jeszcze //The Future Never Dies// - nasuwający skojarzenia z //Maybe I Maybe You// - równie pompatyczny, nadęty i równie niestrawny.Oprócz //Hour 1// na wyróżnienie zasługują tylko //You're Lovin Me To Death// z zawadiackim, niesamowicie przebojowym refrenem oraz wieńczące całość //Humanity// - przejmująco zaśpiewane, pełne emocji i świetnych melodii. Może jeszcze mroczne //The Cross// z gościnnym udziałem Billy'ego Corgana.
Na plusy na pewno trzeba zaliczyć także znakomitą, przestrzenną i nowoczesną produkcję oraz doskonałą formę wokalną Klausa Meine, który śpiewa tu naprawdę fantastycznie. Szkoda tylko, że zawodzą same kompozycje.
**Scorpions** nadal potrafią grać świetnie. Świadczą o tym nie tylko wyróżnione przeze mnie utwory, ale i znakomity, utrzymany w stylu //Animal Magnetism// i //China White// bonusowy utwór //Cold//. Problem w tym, że chyba nie bardzo chcą grać w swoim wypracowanym przez lata stylu, wciąż próbują czegoś nowego. Niestety, **Humanity Hour 1**, to kolejny po **Pure Instinct** i **Eye 2 Eye** dowód, że **Scorpions** źle wychodzą na próbach odejścia od tego, co wychodzi im najlepiej.
Data dodania: 01-01-2012 r.
6 / 10
Marcin Budyn
Sam tytuł płyty jest intrygujący, okładka ma pewien klimat i pozwala puścić wodze fantazji. Pierwszy utwór miażdży potęgą i mocnym industrialnym brzmieniem. Klausa Meine słyszymy w wyjątkowo mocnej formie wokalnej. Tak, otwierający album //Hour 1// zwala z nóg. Znakomita płyta? Niestety nie.
Począwszy od numeru drugiego dostajemy neutralną dla ucha pop-rockową dawkę melodyjnych utworów w dodatku niekoniecznie będących autorskimi kompozycjami **Scorpions**. Jako autorzy piosenek pojawiają się i producent Desmond Child, i muzycy **The Rasmus**, i związany między innymi z muzykami **Motley Crue** James Michael, oraz znany producent i autor piosenek Marti Frederiksen, a także paru innych. Ba, nawet solo w świetnym przecież //Hour 1// gra John 5. Utwory może nie są złe, //Game of Life//, //We Were Born to Fly//, //You're Lovin' Me to Death// brzmią przyjemnie, ale już na przykład //Love Is War// i //Your Last Song// choć mają niezłe refreny, są zepsute przez bezbarwne zwrotki i ogółem trudno nie być rozczarowanym.
Kiedy wydaje się, że nic pozytywnego nas już nie zaskoczy najpierw dostajemy niezły //The Cross// z pulsującym riffem, wykrzyczanym refrenem, mrocznym tekstem, falującą końcówką i gościnnym udziałem Billy'ego Corgana. A potem jest kończący album //Humanity// z nastrojową zwrotką, potężnym refrenem i takąż finalną częścią, a końcowe sekundy dość niespodziewanie dodają utworowi nowej barwy...
Dwa świetne utwory, jeden niezły, mnóstwo przeciętniactwa. I niezbyt odczuwalna forma concept-albumu, do jakiego niby pretenduje **Humanity Hour 1**. Jest nieźle, ale mogłoby być dużo lepiej.
Data dodania: 01-01-2012 r.
Scorpions
Data wydania: 2007
Wytwórnia: BMG
Typ: Album studyjny
Producent: Desmond Child, James Michael
Gatunki:
- heavy metal >>
- pop rock