8 / 10
Marcin Budyn
Jeśli kogoś dręczą wątpliwości co do sensu powrotów dawnych gwiazd rocka to w przypadku **Europe** ma dowód, że można to zrobić w znakomitym stylu. Po jednym bardzo dobrym albumie przyszedł czas na kolejny, równie udany. Na samym początku uwagę przykuwa sposób śpiewania Joeya Tempesta - zawadiacki, czasem jakby leniwy, do tego głos wokalisty przetworzony jest nieco przez elektronikę. W tym wypadku nie jest to zarzut. Flirt **Europe** z nowoczesnością wypada nader pozytywnie, tym bardziej, że album jest bardzo dobrze wyprodukowany, a zabawa z elektroniką ma właściwie tylko kosmetyczny wymiar. Ogółem, otwierający płytę tytułowy //Secret Society// przywodzi na myśl dokonania **Velvet Revolver**.
Utwory są melodyjne i bardziej przebojowe niż w przypadku **Start From The Dark**, ale bynajmniej nie oznacza to, że są gorsze, a zespół znów skierował się ku komercji. Ta przebojowość i melodyjność nie jest banalna - nie brak tu muzycznego "brudu", drapieżności, mocy decybeli, czy krótkich, acz błyskotliwych kombinacji w strukturze kompozycji (środek //Let the Children Play//). Czasem jest bardziej do przodu (//Always the Pretenders//, //Love Is Not the Enemy//), czasem bardziej nostalgicznie (//Wish I Could Believe//).
W drugiej części albumu robi się trochę lżej. Zaczyna się to od ballady, nazbyt chyba patetycznej //Mother's Son//, a utwory takie jak //Forever Travelling// czy //Brave and Beautiful Soul// wydają się być bardziej błahe niż te z początku płyty. Nie zmienia to jednak faktu, że **Secret Society** to bardzo dobry album, pełen doskonałego, chwytliwego, tradycyjnego rocka w nowoczesnej oprawie. Polecam zwłaszcza takie utwory jak //Always the Pretenders// czy //Let the Children Play//. Szkoda, że takiej muzyki jest coraz mniej.
Data dodania: 01-01-2012 r.