7 / 10
Marcin Budyn
Tak się ostatnio składa, że płyty najbardziej zasłużonych weteranów rocka niezmiennie powodują u mnie mnóstwo pozytywnych wrażeń i wywołują na mojej twarzy uśmiech. Nie inaczej jest w przypadku kolejnej płyty **Whitesnake**, co w zasadzie wcale mnie nie zdziwiło, biorąc pod uwagę, jak bardzo spodobał mi się poprzedni album ekipy Davida Coverdale'a **Good To Be Bad**. Lider zespołu swoje lata ma, ale w kontekście nowego materiału wcale tego nie słychać, wokalnie jest wciąż w wybornej formie, w tytułach utworów wciąż pojawiają się słowa "love" i "heart", a teksty są wciąż o tym samym. No ale w przypadku Davida Coverdale'a tak właśnie ma być! Przynajmniej świadczy to o tym, że **Whitesnake** wciąż jest sobą i nie poddaje się wpływowi czasu.
O ile poprzednia płyta wydawała się być bardziej metalowa, tym razem jest luźniej, weselej i bardzo hardrockowo. Większość utworów utrzymana jest raczej w średnim tempie, choć zdarzają się żywiołowe zrywy, jak choćby w //My Evil Ways//. Duet Aldrich/Beach sprawia, że od strony gitarowej nie brak ani rockowego czadu, ani kąśliwych riffów, ani efektownych solówek. Skojarzeń ze starym, dobrym **Whitesnake** jest aż nadto, choćby wspomnieć takie //Dogs in the Streets//, które wydaje się być żywcem wycięte z //1987//. //Easier Said Than Done// przywołuje z kolei na myśl //The Deeper the Love//, chórki w //Love Will Set You Free// kojarzą się natomiast z początkami solowej kariery Davida Coverdale'a.
Najlepszy na płycie jest chyba jednak i tak numer jeden albumu //Steal Your Heart Away//. Czadowy, zawadiacki, przywołujący skojarzenia ze starym bluesrockowym **Whitesnake**, a zwłaszcza z //Love Hunter// (i ta harmonijka w tle!). Drugi utwór godny uwagi, to ciekawy, przebojowy mocno riffowany i jakże melodyjny //Tell Me How//. Pewnym urozmaiceniem "whitesnakowej" formuły jest zamykający płytę utwór tytułowy. Kompozycja trwa prawie siedem i pół minuty. Zaczyna się od intrygującego spokojnego wstępu, w którym głos Davida stopniowo hipnotyzuje słuchacza, akompaniament stopniowo nabiera mocy, a w końcu rozlega się kaskadowy riff nawiązujący do zeppelinowskiego //Kashmiru//. Robi się ciekawy klimat, daleki od charakterystycznej dla grupy (a także tej płyty) błahości. Cóż, ciekawe rozwiązanie.
Ogólnie album zawiera głównie ogniste, przebojowe rockowe numery zagrane w średnim tempie, choć warto jeszcze dodać, że znalazły się na nim też dwa niewspomniane jeszcze pogodne utwory oparte na akompaniamencie gitary akustycznej: //One of These Days// i //Fare Thee Well//. Całości słucha się przyjemnie. Myślę, że jest to po prostu album jakiego można było oczekiwać od Coverdale'a i spółki. Jest kilka dobrych utworów, kilka przeciętnych, wydaje mi się, że repertuar na płycie można było skrócić o jeden czy dwa numery - nie jest to materiał na godzinę słuchania. W każdym razie: ukłon w stronę Davida i kolegów.
Data dodania: 01-01-2012 r.