Encyklopedia Rocka

5 / 10

Paweł Derwiński

Czas bywa okrutny, ale przeważnie jest też sprawiedliwy. Nie oszczędza nikogo. W świecie muzyki płynie może nieco wolniej, a i znajdą się przykłady osobników, którzy radzą sobie z tym demonem całkiem nienajgorzej (sztandarowy przykład: **The Rolling Stones**). Niemniej jednak, nawet ci, którzy jeszcze niedawno byli postrzegani jako żółtodzioby, powinni zacząć zauważać, że wszystko ulega zmianie i jeśli nie chcą narazić się na śmieszność, muszą się rozwijać i muszą dojrzewać. Niestety **Black Stone Cherry** zdają się tego nie rozumieć. Od wydania płyty **Folklore & Superstition** minęły trzy lata, ale równie dobrze mogły by to być trzy dni. Jedyna dostrzegalna zmiana to ta, że Chris Robertson stracił trochę włosów i zyskał parę kilo. Ale może się czepiam? Bo w końcu zespół reprezentuje konserwatywne amerykańskie południe, a co za tym idzie – i tusza im nie straszna, i jakiekolwiek oskarżenia o złe podejście do życia i twórczości. W zasadzie już w otwierającym płytę //White Trash Millionaire// manifestują swoje pochodzenie i prostą filozofię życiową... a w zasadzie jej brak. Ech, no nie będę złośliwy, bo po prawdzie, to mnie takie "lynyrdowo-allmanowe" klimaty pociągają. **Black Stone Cherry** daleko jednak do starych mistrzów. Następcami **Lynyrd Skynyrd** już z pewnością nie będą. Szkoda jednak, że częściej nie próbują ich naśladować. Bo w zasadzie na albumie **Between The Devil And The Deep Blue Sea** najlepiej wypadają te momenty, w których tekstowo i muzycznie zalatuje ich rodzinnym Kentucky. Mnie najbardziej z całego tego zestawu podoba się akustyczne //All I'm Dreamin' Of//. Jakaś ujmująca jest ta naiwność i prostota. I te urocze gitary! Drugiego tak dobrego utworu już tu nie uświadczymy, ale pozytywny południowy klimat dopadnie nas jeszcze kilka razy (chociażby w //Like I Roll//, //In My Blood// czy nawiązującym do **The Black Crowes** - //Shake//). Żeby nie było jednak tak sielsko i anielsko, trzeba zauważyć, że coraz gorzej wychodzą chłopakom ostrzejsze numery. Na próżno tu szukać czegoś na miarę porywającego //Rain Wizard//. //Such a Shame// ma odpowiednie tempo i ciężar, ale warstwa tekstowa po prostu irytuje. Śpiewać o rzeczach przerażających, dramatycznych i niezwykle bolesnych w taki sposób, jakby śpiewało się o nieudanej imprezie lub bójce w pubie? Poziom empatii na iście niebotycznym poziomie! Chyba już lepiej, jeśli **Black Stone Cherry** będą trzymać się banałów, bo to im wychodzi bardziej naturalnie. Przykładem niech będzie całkiem przyjemne, imprezowe **Blame It on The Boom Boom**. **Between The Devil And The Deep Blue Sea** to album, którego raz na jakiś czas można posłuchać, a szansa, że nie będzie nas kłuć w uszy, jest całkiem spora. Ale czy to ma być rekomendacja? Niestety **Black Stone Cherry** odnaleźli już miejsce na amerykańskiej scenie, w którym wydaje się im być całkiem wygodnie. To ten sam obszar, na którym można natknąć się na takie kapele, jak **Nickelback**, **Hinder** czy w najlepszym wypadku **Alter Bridge**. Chyba w swoich podróżach przez Stany Zjednoczone za często oglądali się na drogowskazy typu: mainstream, radio, lekkostrawność. Gdybym tak był ojcem takiego Robertsona czy innego Wellsa, to bym zaraz za uszy wytargał i właściwy kierunek wskazał, krzycząc donośnie: Już mi tu na południe wracać, hultaje! Na południe!
Data dodania: 01-01-2012 r.

Between The Devil And The Deep Blue Sea

Black Stone Cherry

Data wydania: 2011

Wytwórnia: Roadrunner Records

Typ: Album studyjny

Producent: Howard Benson

Gatunki: