10 / 10
PaweĹ Chmielowiec
Wszyscy malkontenci, których rozczarował album //**5150**// **Van Halen** (a byli tacy!), mogli znaleźć ukojenie na wydanym kilka miesięcy później pierwszym solowym albumie Davida Lee Rotha. //**Eat'Em And Smile**// to znakomity, pełen pomysłów i muzycznej wirtuozerii hard rock w duchu starych dokonań **Van Halen**. Co ważne – równie udany i przebojowy.
David na pewno spodziewał się porównań z byłymi współpracownikami, dlatego do swojego zespołu ściągnął najlepszych. Do pojedynku z Eddiem Van Halenem wystawił młodziutkiego Steve'a Vai (gitarzystę z rekomendacją od samego Franka Zappy, ale jeszcze bez odpowiedniej reputacji), wirtuoza gitary basowej Billy'ego Sheehana i perkusistę Gregga Bissonette. Chemia tego składu wytworzyła się od razu.
Otwierający płytę //Yankee Rose// wypada wspaniale. Sto procent Davida Lee Rotha. Szalony, przebojowy hard rock ze świetną melodią, pełną polotu grą Vaia oraz szczyptą dowcipu (początek z zabawnym dialogiem Rotha z "gadającą" gitarą Vaia). //Shy Boy// to jazda na jeszcze większych obrotach. Wariacka gra sekcji rytmicznej, wypluwający z siebie kolejne frazy Roth, no i znów pełno miejsca na popisy Vaia. Od momentu wydania tej płyty, Eddie chyba przestał spać spokojnie... Tym bardziej, że Vai folguje sobie tak na całej długości //**Eat'Em And Smile**//. Tylko posłuchacie jego wspaniałej, funkowej gitary w //Ladies' Nite in Buffalo?//. Albo szalonych fajerwerków w //Elephant Gun//. Mistrzostwo! Inna sprawa, że Steve oddaje tu honory firmowym zagrywkom Eddiego Van Halena. Ostatecznie przekonują genialne solówki (na przykład w //Big Trouble//). Taaak, światu objawia się tu nowy mistrz gitary.
Tyle o Vai'u. A David Lee Roth? Najważniejsze odnotowałem. Jest tutaj po prostu sobą. Śpiewa wyśmienicie, szaleje jak dziecko i... znów bierze na warsztat swoje ukochane standardy (//I'm Easy//, //That's Life//, //Tobacco Road//). Jak zwykle brzmią świetnie, jednak chyba trochę ich za dużo. Szczególnie, że płyta jest wyjątkowo krótka (tylko 31 minut). Niedosyt to jej największa wada. Bo takiej muzyki, na takim poziomie, można by słuchać w nieskończoność.
Data dodania: 01-01-2012 r.