9 / 10
Marcin Budyn
W przypadku **Nazareth** nie mam żadnych wątpliwości: najlepszą płytą w ich dyskografii jest //**Hair Of The Dog**// z 1975 roku. Jest to bardzo równy album, który wręcz roznosi hardrockowa energia. Poza tym, znajdują się na nim chyba największe przeboje grupy.
Utwór tytułowy, wiadomo: absolutna klasyka zespołu. To niezwykle przebojowy numer oparty na charakterystycznym, szybko zapadającym w pamięć riffie. Furory na listach przebojów jednak nie zrobił, chyba głównie przez tekst, a zwłaszcza powtarzające się w nim słowa //son of a bitch//, co musiało nie podobać się stróżom moralności w rozgłośniach radiowych. Ostry (muzycznie) jest też wykrzyczany //Miss Misery//, a ileż mocy jest w wydatnie riffowanym //Changin' Times//! Z kolei w //Beggars Day// (kolejny cover) sam z siebie wychodzi zdzierający gardło McCafferty. Warto nadmienić, że wzorem kilku utworów z poprzedniej płyty kompozycja ta została w drugiej części rozwinięta przez instrumentalny utwór, tym razem zatytułowany //Rose in the Heather//, muzycznie zorientowany jednak w inne rejony niż sam utwór, co daje dość zaskakujący efekt. Przychodzi też czas na porcję zawadiackiego blues rocka w postaci //Whiskey Drinkin' Woman//. Uwagę przykuwa wydłużony do niemal dziesięciu minut //Please Don't Judas Me//, który jest znów wędrówką zespołu w tajemnicze, niespokojne, hipnotyzujące muzyczne rejony - bardzo dobrze, że taki mniej błahy utwór znalazł się na tej płycie.
Pisząc o //**Hair Of The Dog**// i o **Nazareth** ogólnie nie da się nie wspomnieć o piosence //Love Hurts//, chyba najsłynniejszej przeróbce utworu pierwotnie nagranego piętnaście lat wcześniej przez **The Everly Brothers**, po który sięgało wcześniej (i później) wielu innych wykonawców. Utwór pierwotnie znalazł się na amerykańskiej wersji płyty (zamiast innej, nastrojowej ballady //Guilty//, która pojawiła się w pozostałych edycjach). Na szczęście na wydaniach CD i w europejskich wersjach płyty //Love Hurts// nie brakuje. O samym utworze dużo pisać nie trzeba, to pozycja obowiązkowa na wszystkich imprezach w damsko-męskim gronie. To po prostu znakomite połączenie rockowej ekspresji i chrypki McCafferty'ego oraz klimatycznego, balladowego grania, mocno nasiąkniętego duchem lat 60.
W dostępnych obecnie wersjach CD posłuchać można też bonusów w postaci rockandrollowego //Down//, przypominającego nieco początki **Nazareth** - //Holy Roller// oraz masywnego, motorycznego //Railroad Boy// przywołującego na myśl ówczesne dokonania **Judas Priest**. Płyta naprawdę zachwyca i jest zdecydowanie jedną z najciekawszych pozycji na półce z etykietką "hard rock, lata 70.".
Data dodania: 01-01-2012 r.