9 / 10
Marcin Budyn
Na debiutanckim albumie Iron Maiden znalazły się utwory powstałe na przestrzeni lat, niektóre pochodzące jeszcze z czasów początków działalności grupy. Członkowie zespołu mieli poważny problem z ich selekcją, za komentarz niech wystarczy fakt, że na płycie zabrakło miejsca na takie kompozycje, jak //Wrathchild// czy //Sanctuary// (ten drugi ukazał się za to na singlu, a dopiero w późniejszych wydaniach został dodany do albumu). W końcu wytypowano osiem utworów, a słuchając ich, można odnieść wrażenie, że zespół starał się przedstawić jak najbardziej zróżnicowany materiał. Oprócz ostrych killerów znalazło się miejsce na dwa spokojne utwory, a w opozycji do prostych, czterominutowych przebojów (//Prowler//, //Running Free//, czy utwór tytułowy) mamy epicki //Phantom Of The Opera// oraz //Remember Tomorrow// z progresywnie narastającym ciężarem.
Pierwsza rzecz na którą zwraca się uwagę, to niezbyt dobra, nawet jak na tamte czasy, produkcja. Nie jest jednak tajemnicą, że odpowiedzialny za nią Will Malone nie wkładał w swą pracę zbyt dużo serca. Z perspektywy czasu nie ma jednak co narzekać - brudne, nieco garażowe brzmienie dodaje płycie szczególnego klimatu. Nawet krótkie niekontrolowane wycie gitary Dave’a na wstępie //Prowler// ma swój urok. Doskonale w takim brzmieniu sprawdza się Paul Di'Anno, którego szorstki, nieokrzesany śpiew idealnie tu pasuje.
Album otwiera znakomity, krótki ale treściwy //Prowler// ze świetnym, energicznym riffem i nośną linią melodyczną. Jeszcze bardziej przebojowy i chwytliwy jest //Running Free//. Nieco bardziej przeciętnie na tym tle wypada //Charlotte The Harlot// – jedyna na płycie kompozycja Dave’a Murraya. Pozytywne wrażenie robi instrumentalna, gitarowa //Transylvania//, która płynnie przechodzi w spokojny, klimatyczny, dość nietypowy dla zespołu //Strange World// z uroczymi partiami gitary solowej. Zarówno w tym utworze jak i na początku //Remember Tomorrow// mamy okazję się przekonać jak ujmująco i delikatnie potrafi śpiewać Di'Anno.
Nie przekonuje mnie natomiast utwór tytułowy – hymn zespołu. Owszem, kawałek ten jest otoczony szczególnym kultem , ale… ów kult jest chyba większy niż sama muzyczna wartość utworu. Nie robi na mnie wrażenia ani charakterystyczny główny riff, ani refren.
Na specjalne wyróżnienie zasługuje natomiast //Phantom Of The Opera//, początkowo zaskakujący nietypową melodyką, kiedy to wokalista śpiewa unisono z riffem gitary.
Z czasem na pierwszy plan wychodzą tu gitary i można tylko podziwiać mnogość motywów granych przez Murraya i Strattona. Zresztą wszyscy muzycy radzą tu sobie świetnie. Steve Harris oczywiście prezentuje już na tym albumie swój charakterystyczny sposób grania, aczkolwiek jego partie nie są tu tak mocno uwypuklone jak to często miało miejsce w czasach późniejszych. Świetnie radzi sobie bębniarz Clive Burr, który skutecznie napędza całą machinę Maiden. Ogólnie ekipa Steve’a, choć wyraźnie prezentuje swój własny styl, to na tej płycie gra podobnie jak większość ówczesnych gwiazd nowej fali brytyjskiego heavy metalu: mocno, do przodu, z wysuniętymi na pierwszy plan intensywnymi gitarowymi riffami, prezentując głównie około-czterominutowe utwory z chwytliwymi refrenami.
O muzycznej wartości zebranych tu utworów możemy się przekonać śledząc koncertową setlistę zespołu na kolejnych trasach. Znakomita większość tych kawałków grana była regularnie przez lata, nie pozwalając się wypchnąć przez późniejsze wielkie przeboje.
Data dodania: 01-01-2012 r.