Encyklopedia Rocka

6 / 10

Rafał Biela

**Rockalicka** – tak niektórzy fani proponowali zmienić nazwę **Metalliki**, kiedy w pięć lat po rewelacyjnej **Czarnej Płycie** zespół wydał swoje długo oczekiwane kolejne dzieło. I co by nie mówić o bezsensie takiego gadania, to jednak trzeba przyznać, że to określenie idealnie oddaje charakter zmian, jakie zaszły w muzyce tej grupy. Już nie thrash metal ani nie heavy metal – to jest zwyczajny rock. Nie mam do zespołu pretensji o te zmiany. Nie uważam, żeby miało sens zamykanie się w jakichś określonych ramach i żeby z racji wcześniejszych płyt czy nawet nazwy, **Metallica** do końca skazana była wyłącznie na granie metalu. Problemem jest tylko jakość muzyki, jaką grupa zaproponowała na **Load**, płycie przewracającej do góry nogami wszystko, co do tej pory kojarzyło się z tym zespołem. Agresja i superszybkie tempa odeszły w niepamięć już na poprzednim krążku i chyba dla wszystkich było jasne, że odeszły na zawsze (a przynajmniej dłuższy czas). Ale na **Load** nie ma też potężnego brzmienia, ciekawych riffów... prawie nie ma nawet tych wspaniałych, przebojowych melodii! Właściwie ciężko powiedzieć, co **Metallica** chciała tu osiągnąć. Z jednej strony repertuar jest łagodniejszy i pozornie przystępniejszy, ale z drugiej nie ma już tej chwytliwości, co wcześniej. Poza tym, płyta jest bardzo długa, zawiera aż 14 utworów, z czego duża część trwa ponad 5, albo i 6 minut. I wszystko to można by poczytywać jako zalety, gdyby nie to, że całość po prostu nie chwyta, nie gra. Owszem, jest tu sporo dobrych utworów i ciekawych melodii, ale nie tworzy to dobrej płyty. Klimat całości jest duszny, dziwaczny, a na dłuższą metę męczący. Część kompozycji ma lekko bluesowe zabarwienie, w części słychać też ślady... country. Są tu gdzieniegdzie ciekawe pomysły, ale wiele z nich zostało zmarnowanych, albo raczej rozmytych w zbyt długich, sztucznie przedłużanych kompozycjach. Ewidentnie brakuje też dobrych riffów, z których przecież zespół słynął. Co prawda zamiast tego pojawiło się sporo ciekawych zagrywek gitarowych dobrze odnajdującego się w tej koncepcji grania Kirka, ale to nie wystarcza, bo mało co zostaje w głowie. Zawodzi też w większości wokal Jamesa. Technicznie śpiewa jak zwykle bez zarzutu, ale zbyt często niepotrzebnie zmiękcza głos, daje się zgasić, wtopić gdzieś głęboko w kompozycje, tak że jego głos jest albo zgaszony i bezbarwny, albo z kolei przesadnie manieryczny i denerwujący. Najlepsza na płycie jest chyba mocno zalatująca country ballada //Mama Said//, w której prosty motyw grany na pedal steel guitar idealnie komponuje się z głębokim głosem Hetfielda, śpiewającego bardzo urokliwą melodię. Jednak słuchając tego ciężko uwierzyć, że to naprawdę ten sam zespół, który wcześniej nagrał np. //Whiplash//. Niestety, te mocniejsze fragmenty płyty nie mają już przebojowości ani wyrazistości //Mama Said//. Chyba najbardziej wyróżnia się klimatyczny, mroczny //Until It Sleeps//, ale to też niemal ballada. A poza tym? Można mówić o kilku bardziej udanych fragmentach, jak //Bleeding Me// czy //The Outlaw Torn//, ale trzeba poświęcić sporo czasu na wyłowienie ich z morza podobnych do siebie, nużących i monotonnych dźwięków. Chociaż nie, zapomniałbym o //King Nothing//, który wyróżnia się bardzo, ale z zupełnie innego powodu. Jest to bowiem utwór, który brzmi jak trochę zmieniona pod kątem nowego albumu wersja //Enter Sandman//. Spokojny wstęp z basem, stopniowo przechodzący w rozbujany riff (nieporównywalnie słabszy, ale w budowie podobny), a potem prawie można sobie zaśpiewać tekst wielkiego poprzednika, rytmika niemal identyczna (//are you satisfied// = //to include everyone//). Bridge to już w ogóle kpina, nawet progresja akordowa wydaje się być taka sama, zbudowano na niej zresztą bardzo podobną melodię. Z kolei refren różni się głównie tym, że Hetfield śpiewa więcej słów w tym samym czasie, ale i tutaj bez większego problemu można sobie zaśpiewać //Exit: light, enter: night...//. A jeszcze smutniejsze jest to, że całość nie ma nawet małej części klasy, jaką miał //Enter Sandman//. Zespół poświęcił bardzo dużo czasu na pracę nad tą płytą, jednak jak widać inwencja im nie dopisywała. Wydali zestaw dość nudny i nieciekawy, który nie rozczarował chyba tylko najbardziej fanatycznych wielbicieli **Metalliki**. W świetle tej muzycznej mizerii dziwić może fakt, że mimo to **Load** sprzedawał się znakomicie. I to może właśnie komercyjny sukces skłonił zespół do wydania w następnym roku kolejnej porcji nagrań z tej samej, nieszczęsnej sesji. Bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że muzycy faktycznie od początku planowali dać ludziom dwie tak słabe płyty pod rząd.
Data dodania: 01-01-2012 r.

Load

Metallica

Data wydania: 1996

Wytwórnia: Elektra

Typ: Album studyjny

Producent: Bob Rock, James Hetfield, Lars Ulrich

Gatunki: