8 / 10
Marcin Budyn
//**Slippery When Wet**// to płyta dzięki której **Bon Jovi** stało się gwiazdą światowego formatu, sprzedającą płyty w wielomilionowych nakładach. Lata 80. były dobrym okresem dla melodyjnego heavy metalu i zwłaszcza w połowie dekady wykreowały kilka gwiazd, które nie tylko grały mocną, a zarazem przystępną dla radiowego słuchacza muzykę, ale i dobrze prezentowały się w telewizji.
Na początku otwierającego album //Let It Rock// David Bryan serwuje co prawda intro na organach, ale zaraz potem słychać już typowy glam metal, z zadziornym, gitarowym riffowaniem, żwawym rytmem, chwytliwą melodią, chóralnymi zaśpiewami i efektowną gitarową solówką. I według podobnej, jakże oczywistej receptury **Bon Jovi** działa na pozostałej części albumu.
Największymi hitami na płycie są //You've Give Love a Bad Name// i //Livin' on a Prayer//. Ten pierwszy co prawda w refrenie aż nazbyt nachalnie kojarzy się z piosenką //If You Were a Woman And I Was a Man// **Bonnie Tyler** (której autorem jest nie kto inny, jak Desmond Child, współautor piosenki **Bon Jovi**), ale nie zmienia to faktu, że to naprawdę świetny numer. //Livin' on a Prayer// to chyba najbardziej charakterystyczny utwór grupy z New Jersey, który niewątpliwie jest dziś klasyką rocka i jednym najbardziej kultowych hitów epoki glam metalu. Mamy tu charakterystyczną linię basu, niezapomniany motyw grany przez Samborę przy użyciu talk boxu, zawadiacki śpiew Jona i doskonałą linię melodyczną.
A ciekawych rzeczy jest znacznie więcej. Chociażby kultowy //Wanted Dead or Alive//, z uroczo brzdąkającymi akustykami i ciekawym, kowbojskim klimatem (no cóż, niewiele brakowało, by właśnie ten utwór znalazł się na ścieżce dźwiękowej do filmu "Młode Strzelby II"). Wiele rockowego żaru jest w piosence //Raise Your Hands// ze skandowanym refrenem. Jest też całkiem ładna i zgrabna balladka //Never Say Goodbye//, dzięki której Jon zapewne hurtowo zdobył serca tysięcy swoich fanek.
Płyta trwa niecałe 45 minut, nie za długo, ani nie za krótko - proporcje na albumie są dobrze wyważone, a produkcja Bruce'a Fairbairna sprawia, że wszystko brzmi tak, jak brzmieć powinno. Efekt okazał się satysfakcjonujący zarówno dla tak zwanych "radiowych" słuchaczy jak i dla fanów rocka. Jest to jeden z tych albumów, do których chętnie się wraca.
Data dodania: 01-02-2012 r.