1 / 10
Marcin Budyn
Nagrywanie akustycznych wersji piosenek to dość powszechny proceder wśród wykonawców rockowych, więc do nowych aranżacji hitów **Bon Jovi** podszedłem może i bez większego entuzjazmu, ale jednak z zaciekawieniem, bo w końcu Richie i Jon nie raz pokazali, że z akustycznymi gitarami potrafią sobie radzić doskonale. No i efekt okazał się zaskakujący.
Już pierwsze z brzegu //Wanted Dead or Alive//, które wydaje się być wręcz stworzone do tego projektu odstrasza na dzień dobry. Przetworzony głos Jona, monotonna melodia, odbijający się jak czkawka niby-riff... Co to ma być? Co dalej? //Livin' on a Prayer//, który został zupełnie sprofanowany, zagrany bez życia, bez pomysłu na nową aranżację, ze słodkim aż do mdłości głosem Jona... A gdy wydaje się że nie może być gorzej rozlega się jeszcze słodszy głos Olivii d'Abo.
Właściwie to co tu więcej pisać? Może o przerobionym na mdłą, pełną patosu balladę //It's My Life//? Owszem, fajnie że zespół chciał przearanżować swoje utwory, zagrać je inaczej, ale nie w ten sposób! Słyszałem już sporo tego typu płyt i jeszcze nigdy nie byłem aż tak zdegustowany. Drugie, trzecie przesłuchanie nic nie pomaga, na czwarte brak już siły i samozaparcia...
Rozczarowuje mnie Richie Sambora, który gra jakoś statycznie, z kolei cukierkowy Jon Bon Jovi jest wręcz irytujący. Cóż z tego, że z czasem, po przebrnięciu przez zupełnie skopany początek płyty muzyka zaczyna być bardziej słuchalna, a aranżacje jakby trochę ciekawsze? Złe wrażenie pozostaje już do końca i nie widzę powodu, by uparcie doszukiwać się plusów. No ale cóż, rachunek ekonomiczny pewnie się zgadza. Krótko mówiąc: coś okropnego.
Data dodania: 09-02-2012 r.