10 / 10
Maciej WilmiĹski
Wow! Oto jednego dnia dostaliśmy dwie płyty, z krążkami wypełnionymi muzyką niemalże do granic możliwości. I to jaką muzyką! Zespół zaskoczył tu wszystkich, nie tylko skalą wydawnictwa, ale przede wszystkim jego zawartością. Oto **Guns N' Roses** prezentuje się jako (ekhm) dojrzały, w pełni ukształtowany zespół, doskonale wiedzący czego chce, świadomy swojej wartości. Nie ograniczający się do prostego hard rocka, ale prezentujący rozmaite odmiany rocka i kapitalnie odnajdujący się w jego różnych odcieniach. Niesamowicie kreatywny, zaskakująco eklektyczny, brzmiący nieoczekiwanie dojrzale. A pomyśleć, że naprawdę niewiele zabrakło, aby te płyty się nie ukazały, a grupa pozostała tylko wspomnieniem...
To, o czym trzeba wspomnieć na początku to brzmienie. Pozbawione brudu, szorstkości, punkowego posmaku dzieł poprzednich, za to przestrzenne, kapitalnie eksponujące najlepsze aspekty tej muzyki i współgranie poszczególnych muzyków. Świetnie oddające klimat ballad, jak i tych najostrzejszych numerów. Brawo!
Na pierwszą część wydawnictwa złożyło się czternaście numerów. W wielu wywiadach Axl mocno mówił o inspiracji grupą **Queen**, o tym że ich płyty pełne były zróżnicowanych muzycznych klimatów, które odkrywało się z każdym przesłuchaniem. I rzeczywiście, zespół poszedł w tym kierunku.
Zacznijmy od ballad, bo kto wie, czy nie one są tutaj najważniejsze. //Don't Cry// i //November Rain// - te tytuły wyjaśniają wszystko, utwory po prostu ponadczasowe. Prostsze //Don't Cry// urzeka klimatycznym, rewelacyjnie roztrzęsionym śpiewem Rose'a (z ciekawymi efektami dźwiękowymi) na tle niepokojących akordów i basowych podbić. Z kolei dziewięciominutowe, epickie //November Rain// to już prawdziwe dzieło sztuki. Bogato zaaranżowany, z pianinem w roli głównej stanowi rodzaj odrębnej, zamkniętej mini-opowieści, która od samego początku wciąga i hipnotyzuje. Świetnie budowany jest tutaj klimat, z umiejętnie wplecionymi smyczkami ze - znów - rewelacyjną partią Rose'a, tym razem śpiewaną lekko zdartym, ale znów drżącym głosem. To on pełni tu rolę główną, znakomicie interpretując kolejne słowa wraz ze zmieniającym się klimatem utworu. Swoje dołożył tu także Slash, wygrywając dwie solówki, które po prostu ściskają za gardło. I tylko szkoda, że w radiu czy telewizji (nawet w tych "rockowych" stacjach) nie usłyszymy ekscytujących finalnych dwóch minut, stanowiących tu coś na zasadzie unicestwienia ale i katharsis. Tak, Axl stworzył swoje //Bohemian Rhapsody//. Niesamowity utwór!
Ale nie brak tu czadów. I to takich, z naprawdę wykopem. //Right Next Door To Hell// zaserwowane na początek, z wściekle wypluwającym z siebie kolejne wersy Axlem na tle niezwykle intensywnego czadu, jednoznacznie pokazuje z jakiego typu zespołem mamy do czynienia. //Perfect Crime//, //Garden of Eden// czy //Don't Damn Me// przypominają z kolei punkowe zacięcia grupy. Uwagę przykuwa też rozpędzone //Double Talkin Jive'// z... solówką w stylu flamenco na końcu, przebojowe //Bad Obsession// ze znakomicie wplecioną harmonijką ustną czy //Back Off Bitch// z ciekawą linią wokalną. Uwagę zwracają w tych utworach też rzeczy, które dzieją się z wokalem Rose'a - warto zwrócić tu uwagę jak różnorodnie ten facet śpiewa na tej płycie i jak ciekawe efekty z tym wokalem uzyskano w studio. Przy okazji, pośpiewał tu też sobie Stradlin, do tego śmiało prezentując swoje zafascynowanie muzyką country w //You Ain't The First// czy // Dust N' Bones//, efekt, doprawdy rewelacyjny. No i jak tu nie wspomnieć o kapitalnym, zagranym z niezwykłą mocą coverem //Live and Let Die// Lindy i Paula McCartneyów.
Owszem, zdarzyły się i słabsze momenty (choć w takim //The Garden// słyszymy **Alice'a Coopera**), finisz też mógłby być zdecydowanie lepszy. Niemniej jednak ilość kapitalnej muzyki, jaką tu zgromadzono rekompensuje drobne zgrzyty. A całość, zadziwiająco dobrze ze sobą współgra. Dlatego - ocena maksymalna.
Data dodania: 01-04-2012 r.