7 / 10
Marcin Budyn
//… nie lubię **Killers**. Uważam, że nie dorównuje pierwszemu albumowi. (…) Wszyscy wypruwaliśmy sobie przy nim żyły, ale on i tak nie ma w sobie tej magii jaką miał nasz debiut.//
Paul Di'Anno
Stylowo **Killers** absolutnie nie można nic zarzucić. Niemal cały materiał stanowią oparte na gitarowych riffach galopady spod znaku NWOBHM, pełne zmian tempa, znakomitych solówek, chwytliwych melodii… a jednak - tak jak powiedział D'iAnno – czegoś brakuje. Z jednej strony można postawić zarzut, że większość materiału stanowią kompozycje, które nie znalazły się na płycie debiutanckiej. Z drugiej, mamy tu przecież do czynienia z zespołem bardziej dojrzałym, wzmocnionym świetnym gitarzystą Adrianem Smithem, który do Maiden pasował znaczniej bardziej niż Dennis Stratton oraz znakomitym fachowcem Martinem Birchem, który, zajmując się produkcją tego albumu, rozpoczął wieloletnią współpracę z zespołem. Największa siła muzyki leży jednak w pomysłach, kompozycjach, a te znacznie lepsze były na debiutanckiej płycie.
Mimo wszystko **Killers** jest płytą dobrą, solidną. Pomijając stonowane nieco intro (//Ides Of March//) i opatrzony akustykami //Prodigal Son// wypełnia ją prawdziwie heavy metalowa jazda. Najlepszy jest tu początek: //Wrathchild// - pełnokrwisty rocker z intensywną rytmiką oraz ostra jazda z przebojowym zacięciem - //Murders In The Rue Morgue//. Jazda ta kontynuowana jest przez resztę albumu, ale… chyba już nie tak ciekawie. Owszem, jest dość interesujący, działający na wyobraźnię instrumentalny //Genghis Khan//, wyróżniającym się utworem jest też tytułowy //Killers//, zaś w //Purgatory// mamy melodyjny, zalatujący Deep Purple refren. Ale już kończący album //Drifter// zaczyna się dość obiecująco, ale psuje go to, co jest z reguły mocną stroną Maiden – kombinacje z rytmem i zmianami tempa.
Wersja zremasterowana albumu jest wzbogacona o singlowy //Twilight Zone// choć nie jest to „wzmocnienie” repertuaru tak silne, jak w przypadku //Sanctuary// na poprzednim albumie.
O ile na **Iron Maiden** głos Paul DiAnno pasował idealnie, o tyle nie do końca przekonuje mnie na drugim albumie. Mimo iż ma interesującą barwę głosu, śpiewa tu zbyt monotonnie, a linie wokalne giną gdzieś pośród dynamicznych galopad kolegów z zespołu.
Generalnie, lekki krok do tyłu.
Data dodania: 01-01-2012 r.