5 / 10
PaweĹ Chmielowiec
O tym, że **Steeler** nie był zespołem wybitnym świadczy już to, że zdołał nagrać tylko jedną płytę. Bądź to, że dziś ta kapela utożsamiana jest wyłącznie z gitarzystą Yngwie Malmsteenem. I to zresztą też przez nielicznych.
Na początku lat osiemdziesiątych klasyczny heavy metal rządził niepodzielnie. W samych Stanach takich grup było zatrzęsienie. Czerpiących garściami z NWOBHM i hard rocka wcześniejszej dekady, brzmiących surowo i wyśpiewujących mało ambitne teksty (patrz: **Manowar**, **Cirith Ungol**, **Warlord**). Wśród nich był także **Steeler**.
Oczywiście w zespole nie brakowało zdolnych muzyków. Wokalista Ron Keel dysponował rasowym, metalowym głosem. Sekcja rytmiczna rzetelnie wywiązywała się ze swoich obowiązku. Ale nad wszystkimi górował ON – niespełna dwudziestoletni wirtuoz gitary ze Szwecji - Yngwie Malmsteen. Jego obłędna technika zachwycała i bez dwóch zdań była najbardziej magnetycznym składnikiem muzyki zespołu.
Fani późniejszych, solowych dokonań Yngwiego mogą się zdziwić słuchając tego albumu. Gra mistrza nie jest bowiem tutaj jeszcze tak stylowa. Stosunkowo niewiele słychać wpływów muzyki klasycznej. Podejście Malmsteena do gry jest bardziej konwencjonalne (typowo metalowe riffy w //Cold Day In Hell// czy //On The Rox//), co nie przeszkadza w chwaleniu się biegłością gry. Najwięcej "klasycyzującego" Malmsteena mamy w popisowym //Hot On Your Heels//. To intrygująca, dwuczęściowa kompozycja. Kilka pierwszych minut należy do Szweda. Absolutnie genialny popis gry daje zarówno na gitarze akustycznej (wstęp), jak i elektrycznej. W drugiej części utwór przechodzi już w tradycyjny, metalowy numer z udziałem wokalisty. Efekt ostateczny jest jednak niesatysfakcjonujący. Dostajemy zupełnie bez sensowne połączenie jakby dwóch różnych kompozycji.
No właśnie – kompozycje. Jak już wspomniałem nie zachwycają. Schematyczność, szablonowość, przewidywalność to słowa, które najlepiej oddają ich charakter. Niby wszystko zagrane jest z odpowiednim impetem, ale jakoś nie porywa. Zapewne duża w tym wina słabej melodyki. Wokalista Ron Keel wyraźnie niepewnie czuje się w melodyjnym śpiewaniu. W refrenach znacznie chętniej skanduje przy wokalnym wsparciu kolegów niż śpiewa (//Cold Day In Hell//,//Born To Rock//, //On The Rox//). Szkoda bo najlepiej wypada właśnie najbardziej melodyjny kawałek - //No Way Out//. Mamy tutaj fajny, wpadający w ucho refren, który na dodatek przesycony jest tym niepowtarzalnym duchem lat osiemdziesiątych. Także Malmsteen zalicza w tej kompozycji jednej z najlepszych solówek na płycie.
Jedyny album **Steeler** na pewno nie jest szczególnie ciekawym preludium do kariery szwedzkiego wirtuoza. Nie ma co przebierać w słowach. To nie był dobry zespół, a płyta brutalnie odsłania jak wielka przepaść dzieliła Yngwiego od reszty kolegów.
Data dodania: 01-01-2012 r.