Encyklopedia Rocka

7 / 10

Karol Tyszkiewicz

//**Made In Stoke 24/7/11**// stanowi zapis koncertu z rodzinnego miasta Slasha z trasy promującej jego solowy debiut. Opublikowany materiał to aż dwa krążki i dwadzieścia utworów oraz żelazny punkt Slashowej setlisty, czyli gitarowe solo zbudowane na temacie z "Ojca Chrzestnego". Wśród zaprezentowanych kawałków znalazło się miejsce dla kompozycji zarówno **Guns'N'Roses**, **Slash's Snakepit**, jak i **Velvet Revolver**, ale, co zrozumiałe, dominują te z promowanego albumu. W sumie przez setlistę przewinęło się aż osiem nowych piosenek, co uznać można za przejaw (nie pozbawionej zresztą podstaw) wiary w siłę nowych kompozycji. Szczególnie jeśli odniesiemy ten fakt do koncertów innych artystów, którym podczas tras promocyjnych zdarza się zaprezentować ledwie jedną czy dwie nowe piosenki, obstając przy sprawdzonych utworach ze swojej młodości. Show rozpoczyna się całkiem nieźle kawałkiem //Been There Lately// z drugiej płyty **Slash's Snakepit**, mojej ulubionej z "postgunsowego" dorobku Slasha. Następnie jeszcze powrót do **Gunsów** w //Nighttrain//, a później już coraz więcej materiału solowego. Niemal wszystkie kompozycje zaśpiewane są przez Mylesa Kennedy'ego, który z bardzo trudnego zadania, w którym musiał zmierzyć się z większą lub mniejszą sławą swoich poprzedników, wychodzi obronną ręką. Wokal ma absolutnie poprawny, a sceniczny sposób bycia (co możemy zobaczyć na DVD), typowo rockowy. Mam wrażenie, że paradoksalnie najsłabiej wypada w //Back From Cali// i //Starlight//, czyli tych dwóch kawałkach, które sam wykonuje w wersji studyjnej, tak jakby wiedząc, że w nich nie musi się szczególnie starać. Jedynym wyjątkiem kiedy za głównym mikrofonem staje basista Todd Kerns jest utwór //Doctor Alibi//, który w wersji studyjnej śpiewany jest przez Lemmy'ego Kilmistera. Jak sądzę przyczyną tego jest po części potrzeba wygospodarowania chwili wytchnienia dla strun głosowych Mylesa, a po części zbyt duży kontrast pomiędzy lekkim wokalem Kennedy'ego, a matowym i chropowatym Lemmy'ego. Generalnie kawałki z promowanego krążka wypadają lepiej niż na wersji studyjnej. Być może dzieje się tak dzięki większej spójności (rozbitej na płycie przez wielość wokalistów), być może dzięki bardziej surowej koncertowej formie, pozbawionej wszystkich studyjnych wygładzeń. Najsłabszym elementem występu wydaje się wspomniane wcześniej niemal dziesięciominutowe popisowe solo gitarowe Slasha, które, choć świetne technicznie, na początku hipnotyzujące i czarujące, w końcówce staje się nudnawe i monotonne. Wykonanie całości wypada jednak bardzo przekonująco, umiejętności muzyków wydają się bardziej niż przyzwoite, a do opisania kunsztu Slasha trudno znaleźć słowa inne niż geniusz. Oczywiście słuchając kompozycji z twórczości **Guns'N'Roses** pozostaje pewien niedosyt, gdyż brakuje tej magii i niesamowitego efektu synergii, który towarzyszył oryginalnemu składowi bandu, ale dokładnie to samo uczycie towarzyszy słuchaczowi podczas współczesnych koncertów **G'N'R**, w którym pozostał jedynie Axl Rose. Na koniec zgodnie ze sprawdzonym schematem można usłyszeć //Paradise City//, w ruch idą dmuchawy strzelające konfetti, a muzycy rozrzucają gitarowe kostki rozkrzyczanej publiczności. Wszystko przebiega zgodnie z oczekiwanym rytuałem i po dwóch godzinach czystej radości trzeba wracać na ziemię.
Data dodania: 26-09-2012 r.

Made In Stoke 24/7/11

Slash

Data wydania: 2011

Wytwórnia: Eagle Rock Entertainment

Typ: Album koncertowy

Producent: Audrey Davenport

Gatunki: