7 / 10
RafaĹ Biela
**Garage Inc.** to tytuł, który fanom **Metalliki** musiał wydawać się znajomy. Przecież wydany w 1987 roku minialbum miał tytuł **The 5.98 EP Garage Days Re-Revisited**. Zawierał on covery utworów innych grup i taki ma też charakter dwupłytowy zestaw wydany 11 lat później. Resztą jego częścią jest wspomniany wyżej materiał, jak i jeszcze wcześniejszy maksisingiel **Garage Days Revisited**. Do tego zespół dorzucił kilka świeżych przeróbek. Hmmm, coś za bardzo pachnie tu wyciąganiem pieniędzy.
Wszelkie dorabianie ideologii do tej płyty uważam za bezsensowne. Trzeba to jasno powiedzieć – marketing. **Metallica** chciała szybko i łatwo zarobić, a że nie było pomysłów na nowe utwory, sięgnęli po sprawdzony sposób: kilka trudno dostępnych nagrań, kilka perełek z singli, no i chwytliwe tytuły, o których przerobienie pokusili się specjalnie na tę okazję. Efekt? Przyzwoity, ale przecież nie tego oczekiwaliśmy. Po tylu latach fanom należy się chyba wreszcie coś zupełnie nowego.
**Garage Inc.** jest albumem nierównym. Nie ma się zresztą co dziwić, skoro zawiera nagrania z różnych lat, różnych okresów w historii grupy, no i bardzo różniące się stylowo. Cieszyć może, że spora część utworów jest zbliżona do thrashowych korzeni zespołu. Szczególnie druga płyta, ze starszymi rzeczami, jest ostra i szybka. Ponadto wybór repertuaru jest dość ciekawy, bo to jakby wycieczka po inspiracjach **Metalliki**, do tego z wyraźnym pominięciem tych najbardziej oczywistych utworów. A pojawiają się tu przecież zespoły znane i ważne jak **Motorhead** czy **Queen**. Inna sprawa, że te przeróbki w większości przypadków nie powalają na łopatki: są poprawne, zagrane z jajem, bezbłędne i na luzie, ale zachwycać się naprawdę nie ma czym. Wyjątkiem jest krótkie, prościutkie i energetyczne //Last Caress//, punkowo – thrashowy hit, który porywa od początku do końca. Trochę szkoda tylko, że utwór połączony jest z //Green Hell//, znacznie mniej efektownym, czy wręcz nudnym kawałkiem. Inną wadą całości może być też kontrowersyjnie manieryczny Hetfield. W niektórych miejscach, jak np. w //Stone Cold Crazy// **Queen**, jego wokalna maniera może naprawdę irytować i utrudniać słuchanie. Cóż, ale taki już urok **Metalliki**, że klimat unoszący się dookoła tego, co grają jest bardzo specyficzny i bardzo silny.
Słychać to chyba jeszcze bardziej na pierwszej płycie, z nowym materiałem. Wybór utworu **Nicka Cave’a** (//Loverman//) może dziwić, ale też intrygować. Za to wysłuchanie nowej wersji dostarcza przeżyć wręcz traumatycznych, jako że ten wspaniały, klimatyczny i bogaty w emocje utwór został nieprawdopodobnie spłycony i zepsuty przez zaciągającego przesadnie Hetfielda. Podobnie wygląda sprawa z połączonymi utworami **Black Sabbath** – //Sabbra Cadabra// i //A National Acrobat//. O ile ten pierwszy może jeszcze się podobać, to potęgi i majestatu drugiego nie dało się absolutnie oddać, a całość brzmi naprawdę irytująco. Znacznie lepiej prezentuje się singlowy //Whiskey In The Jar//, tradycyjny utwór spopularyzowany głównie przez **Thin Lizzy**. Tutaj gęste, potężne acz lekko plastikowe brzmienie i obrzydliwie manieryczny James pasują idealnie, tworząc energetyczną i bardzo sympatyczną mieszankę. Jednak najlepszym utworem całości jest moim zdaniem //Turn The Page// (w oryginalne **Bob Seger**). Muzycy **Metalliki** wspaniale zinterpretowali ten utwór, nadając mu intrygujący, mroczny klimat (wyśmienite, choć proste zagrywki Kirka!), który pogłębia wybornie śpiewający (a jednak!) James. Szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o //Tuesday’s Gone//. Ballada **Lynyrd Skynyrd** zaczyna się fajnymi akustycznymi zagrywkami, jednak w ostatecznym rozrachunku nudzi i wypada niezwykle blado. Bardziej pozytywne wrażenia pozostają po wysłuchaniu //Die, Die My Darling// czy //Mercyful Fate//.
Nierówny album z kilkoma ciekawostkami. Niby dobrze się tego słucha, ale zespół wyraźnie gra na czas, szukając pomysłów i inspiracji. Mało skutecznie.
Data dodania: 01-01-2012 r.